2013.10.25

Kieszonkowe – kiedy zacząć i jaką kwotę przeznaczać?

„Weź ze ściany i mi kup” - współczesne maluchy, już nawet te dwu- czy trzyletnie, mają swoją teorię na pochodzenie pieniędzy. Nie sposób im przetłumaczyć, że banknoty nie rosną w dziwnych maszynach z guzikami, wydających kolorowe papierki, kiedy tylko zechcemy.

Praca, zarabianie, obowiązki, wydawanie, oszczędzanie – to dla kilkulatków pojęcia zupełnie abstrakcyjne, nie łączące się w logiczną całość. Jednak w myśl zasady „czym skorupka za młodu nasiąknie” warto od najmłodszych lat cierpliwie tłumaczyć naszym dzieciom, że pieniędzy nikt nie daje nam za darmo i że trzeba nauczyć się nimi rozporządzać. Nie zaszkodzi też parę lekcji trudnej sztuki oszczędzania (nawet, jeśli sami jesteśmy tylko teoretykami), aby nasze pociechy wiedziały, że warto zbierać ziarnko do ziarnka i z uskładanej miarki zafundować sobie wymarzone „coś”.

Zanim zdecydujemy się na wypłacanie dziecku kieszonkowego, pamiętajmy także, czym ono być nie powinno. Nie róbmy z niego karty przetargowej w komunikacji z dzieckiem. Nie uzależniajmy wypłaty lub jej wstrzymania od wykonania prac domowych, wyników w nauce, dobrego zachowania. Przecież nie chcemy płacić dziecku za coś, co należy do jego obowiązków. Jeśli chcemy premiować pewne zachowania, po prostu od czasu do czasu podnieśmy stawkę kieszonkowego argumentując to w odpowiedni sposób. To znacznie bardziej wychowawcze niż dawanie i odbieranie przywilejów.

Kiedy zacząć?

Wydaje się, że 6-7 lat to rozsądny wiek dziecka na rozpoczęcie praktycznej część nauki zarządzania własną kiesą. W tym okresie rozpoczyna się edukację w szkole. A tu przy okazji pojawia się możliwość dokonywania pierwszych samodzielnych zakupów, takich bez nadzoru rodziców - sklepik szkolny działa jak magnes, a wszystko, co ma w asortymencie, okazuje się absolutnie niezbędne i najpotrzebniejsze. Dlatego każda mama prędzej czy później usłyszy od swojego pierwszaka prośbę o kilka złotych na drobne wydatki. To dobry moment na uruchomienie akcji „kieszonkowe”. Oczywiście kierowanie się artykułowanymi przez dziecko potrzebami zakupowymi mogłoby się okazać zgubne w skutkach (gumy dla całej klasy, lizaki dla wszystkich pierwszaków, świecące długopisy dla dzieci ze świetlicy, paczka chipsów na drugie śniadanie dla siebie i Jasia), dlatego trzeba ustalić limit kwotowy i częstotliwość wypłat.

  • Takie pierwsze lekcje oszczędności zapewne nie będą lekkie, łatwe i przyjemne (dla żadnej ze stron), jednak bardzo szybko mogą przynieść wymierne korzyści.

Im bowiem dziecko jest starsze, tym częściej będą zdarzać się sytuacje, w których będzie musiało samodzielnie gospodarować swoim budżetem. Rozmaite wycieczki szkolne, kolonie, obozy – jeśli odpowiednio wcześnie zadbamy o edukację finansową naszej pociechy, do minimum ograniczymy ryzyko, że zadzwoni do nas drugiego dnia wyjazdu z prośbą o dodatkowe fundusze. Bo poprzednie „się rozeszły”...

Zobacz także: "O psychologicznych niuansach kieszonkowego"

Ile i jak?

Czego potrzebuje nasz maluch, który do szkoły zabiera kanapki, na przerwie zjada obiad w stołówce, a w tornistrze ma zapas picia? Świadomości, że jest posiadaczem osobistej kasy. Nawet drobna kwota wypłacana regularnie może przyczynić się do budowania poczucia odpowiedzialności za własne wydatki. Może to być np. 10 złotych na miesiąc przekazywane jednorazowo lub w ratach - tygodniówkach lub dwutygodniówkach, jeśli dziecko chce samodzielnie dokonywać drobnych zakupów i na bieżąco zarządzać gotówką. Jeśli uda nam się przekonać naszego finansistę-debiutanta do oszczędzania na „grubsze sprawy”, rozważmy opcję założenia mu konta w banku, gdzie – pod naszym nadzorem – będzie mógł odkładać pieniądze na upatrzone cele (taką możliwość daje Konto Junior). W niektórych szkołach reaktywowano popularne dawniej SKO.

  • Zasada została ta sama – oszczędzanie od najmłodszych lat, tyle, że dziś zamiast papierowych książeczek uczeń ma swoje prawdziwe konto bankowe, na którym może podglądać stan oszczędności.

Bezpośrednimi wpłatami i wypłatami na konto zarządza opiekun – nauczyciel lub rodzic, ale planowanie wydatków i dysponowanie środkami należy do dziecka.

Jakakolwiek nie będzie forma otrzymywania i pożytkowania kieszonkowego, ważne jest, by obie strony trzymały się ustalonych zasad. Rodzice nie powinni dorzucać pieniędzy na zawołanie – jeśli nasza pociecha wyda wszystko jednego dnia, będzie musiała cierpliwie poczekać na termin kolejnej wypłaty. Nie warto też zbytnio krytykować sposobu, w jaki dziecko wydaje pieniądze – młody człowiek z czasem sam zrozumie, że trwoniąc pieniądze na mnóstwo niepotrzebnych rzeczy traci szansę na jedną wartościową, konkretną i użyteczną. Trzeba przy tym pamiętać, że dokładanie się do spełniania marzeń powinno nastąpić tylko wtedy, gdy dziecku uda się samodzielnie uzbierać co najmniej połowę potrzebnej sumy.

Krzywa rosnąca

Mały człowiek rośnie, a wraz z nim jego potrzeby, również te dotyczące kieszonkowego. Stawki trzeba zatem od czasu do czasu waloryzować. Czwartoklasista, wczesny nastolatek, ma już nieco inne zapatrywania niż uczeń klas początkowych. Zaczyna samodzielnie kupować książki i czasopisma, pojawiają się nowe zainteresowania przedmiotowe. To dobry moment na solidną podwyżkę. I kolejna lekcja mądrego gospodarowania pieniędzmi. Za większą kasę można nie tylko więcej mieć, można też więcej z niej odłożyć.  Z czasem, ustalając wysokość kieszonkowego, będzie trzeba uwzględniać coraz to nowe wydatki naszej latorośli – samodzielne wyjścia do kina, pizza z przyjaciółmi, eksperymenty modowe, płyty ulubionych zespołów, bilety na koncerty etc. Wszystko oczywiście zależy od zasobności naszego portfela, ale dla gimnazjalisty kieszonkowe w wysokości 100 złotych miesięcznie wydaje się być absolutnym maksimum, tym bardziej, że większość potrzeb i tak sfinansujemy my, rodzice.

Kolejna podwyżka będzie nas czekać w okresie, gdy nasz niemal już dorosły syn lub córka rozpoczną naukę w szkole średniej. Mało prawdopodobne, by udało nam się poznać wszystkie potrzeby, które dziecko zechce sfinansować z kieszonkowego, ale musimy uznać, że przyszedł czas na  solidną waloryzację.

  • Warto jednocześnie dać młodemu człowiekowi sygnał, że praca przy ulotkach, w pobliskim markecie czy drobne prace u rodziny i znajomych to szansa na własne pieniądze i dobry wstęp do niezależności finansowej.

Jeśli przy tym młodzież ma już uzbieraną sporą sumkę z poprzednich lat mądrego zarzadzania trzosem, pierwszą wpłatę na samochód lub połowę skutera ma jak w banku.

Taki scenariusz marzy się niejednemu rodzicowi. Ale czy wielu udaje się go zrealizować?  Wszystko zależy od tego, czy będziemy konsekwentnie realizować program wypłat kieszonkowego, bez odstępstw i pobłażliwości dla nieprzemyślanych wydatków. Jeśli od samego początku nauczymy nasze dziecko – nie komentując, nie krytykując, nie moralizując – jak mądrze planować zakupy i opierać się chwilowym pokusom, może się okazać, że pod naszym dachem wyrosła odpowiedzialna, młoda osoba, szanująca wartość pieniędzy zarobionych przez rodziców i od nich otrzymanych. A to jeden z pierwszych kroków ku dojrzałości.

Tomasz Filipiuk

loaderek.gifoverlay.png