2014.02.26

"Wilk z Wall Street", czyli nosił wilk razy kilka...

Ten najdłuższy film w długiej karierze Martina Scorsese (trwa trzy godziny bez jednej minuty) ma na koncie jeszcze jeden szczególny rekord: słowo "fuck" we wszelakich wariacjach pada w nim najwięcej razy w historii kinematografii. Być może stanie się również filmem, za który Leonardo DiCaprio dostanie upragnioną statuetkę Oscara (cermonia ich rozdania już w najbliższy weekend!), bo w rolę Jordana Belforta, tytułowego Wilka z Wall Street, wcielił się genialnie.

Pomimo Wall Street w tytule, film ma bardzo niewiele wspólnego ze światem wielkiej finansjery. Owszem, główny bohater zarabia dziesiątki, a nawet setki milionów dolarów, ale nie robi tego na nowojorskiej giełdzie. Dopiero dobija się do jej drzwi, ale prawdziwe wilki z Wall Street, jak Warren Buffet, takich Jordanów Belfortów tuzinami zjadają między śniadaniem a lunchem.

Nasz "wilk" operuje na poziomie tzw. penny stocks, czyli udziałów groszowych w firmach. Zaletą udziałów groszowych jest podatność na taktykę "pump and dump", czyli wywindowanie ceny posiadanych akcji poprzez budowanie fałszywego obrazu ich wartości i szybkie sprzedanie ich z jak największym zyskiem. Gdy udziały trafią w prywatne ręce, okazują się być w zasadzie nic nie warte. Rynek penny stocks nie podlega tak intensywnej regulacji oraz moderacji, jak prawdziwa giełda i łatwiej jest robić na nim interesy co najmniej wątpliwe moralnie.

Wbrew pozorom, w filmie sprawy finansowe oraz same kulisy przekrętów Jordana Belforta w zasadzie nie są poruszane.

  • "Wilk z Wall Street" jest czarną komedią, która stopniowo przeradza się dramat obyczajowy - na początku imprezowy styl bycia głównego bohatera bywa zabawny, momentami żenujący.

Z czasem uzależnienie od narkotyków oraz seksu zaczyna odciskać coraz mocniejsze piętno na życiu Belforta. Scorsese umiejętnie wyważył elementy komedii oraz dramatu i pozwolił spojrzeć z boku na wyjątkowo odpychające momenty życia bohatera. O ile w trakcie pierwszej godziny wybuchy śmiechu towarzyszą niemal każdej scenie, tak pod koniec śmiech coraz częściej zamiera widzom na ustach.

Filmy Scorsese tradycyjnie opowiadają historię ambitnych ludzi z nizin lub klasy średniej, którzy robią lemoniadę, gdy los daje im cytryny, a potem sprzedają ją z dużym zyskiem. Ostatecznie jednak pogoń za amerykańskim snem niszczy bohaterów jego filmów, a szczęście i prawdziwe bogactwo pozostaje poza ich zasięgiem. Tak było w "Chłopcach z ferajny", gdzie byli tylko podrzędnymi gangsterami, którzy chcieli dostać się do mafii - na ten wyższy poziom. W "Kasynie" główny bohater również nie był grubą rybą, choć chciał za taką uchodzić. W "Gangach z Nowego Jorku" tytułowe bandy z różnych zakątków świata, zajadle walczyły o wpływy wokół niewielkiego placu na skrzyżowaniu kilku ulic, gdy wokół toczyła się wielka polityka i trwała wojna secesyjna.

  • Bohaterowie filmów Scorsese są jak te ryby, które pasożytują na wielorybie, ale przecież nigdy nim nie zostaną.

Nasz "wilk" również jest chłopakiem z klasy średniej, który ledwo wiąże koniec z końcem i ma nadzieję zostać szeregowym maklerem na Wall Street. Wtedy nadchodzi Czarny Poniedziałek 1987 roku i krach na giełdzie. Upada firma, która go zatrudniała, a on sam zostaje bez pracy. Zatrudnia się za prowizje w biurze firmy operującej wspomnianymi już penny stocks. Jego doświadczenie i obycie z Wall Street pozwala mu wykorzystać luki w systemie oraz omamić potencjalnych klientów. Zarabia coraz więcej i więcej. Chce zacząć wprowadzać firmy na prawdziwą giełdę, ale przyzwyczajenia z nizin, brak obycia oraz używki sprawiają, że nigdy nie uda mu się zostać kimś więcej, niż szemranym biznesmenem z ogromną charyzmą i wybitnymi umiejętnościami interpersonalnymi.

Powracający w "Wilku z Wall Street" motyw niemożności osiągnięcia szczęścia dzięki bogactwu i rozpasanej konsumpcji zmusza do zastanowienia się nad wolnorynkowym kapitalizmem i promowanymi przez niego postawami życiowymi, które mają zgubny wpływ na życie osobiste i społeczne bohatera oraz jego najbliższego otoczenia. Ale przede wszystkim to film, od którego nie można oderwać wzroku, z kilkoma wybitnymi kreacjami aktorskimi - świetni Leonardo DiCaprio, Jonaha Hill oraz niesamowity w swych epizodach Matthew McConaughey - w którym tempo nigdy nie słabnie, a każda scena jest dogłębnie przemyślana. To trzeba zobaczyć!

Marcin Sikora

loaderek.gifoverlay.png