2016.08.25

Bawię się sportem. Rozmowa z Anną Rogowską

Rozmawiamy z ambasadorką 2. PKO Biegu Charytatywnego w Gdańsku. Anną Rogowską to znana lekkoatletka, tyczkarka, brązowa medalistka igrzysk olimpijskich, mistrzyni świata, halowa mistrzyni Europy oraz wicemistrzyni świata. Opowiada o swojej karierze i nowej przygodzie z bieganiem.

Anna Rogowska

Jakie były powody, dla których zdecydowała się Pani wesprzeć 2. PKO Bieg Charytatywny?

Od niedawna zaczęłam biegać. Wcześniej bieganie było dla mnie tylko formą roztrenowania. Przez wiele lat skakałam o tyczce i potrzebowałam, aby mój organizm odpoczął od tak intensywnego treningu, ale jednocześnie nadal chciałam aktywnie spędzać czas. Wybrałam biegi. Ta forma rekreacji jest mi zdecydowanie najbliższa. Biegi charytatywne nie są dla mnie fizycznie dużym obciążeniem, a pozwalają również pomóc potrzebującym. Przedsięwzięcie jest naprawdę ciekawe, rozpoznawalne i z całą pewnością frekwencja w tym roku dopisze.\

Z czego wynika powszechne zaangażowanie sportowców w działalność charytatywną?

Myślę, że pomaganie leży po prostu w naszej naturze. Sportowcy bardzo często są proszeni, aby na akcje charytatywne przekazywać gadżety, pamiątki, czy przedmioty z autografami. Chętnie się w to angażuję, bo jest to skuteczny, choć przecież prosty sposób na wsparcie ludzi, którzy tego potrzebują.
Zanim rozpoczęła Pani karierę tyczkarki biegała Pani przez płotki. Czy traktuje Pani udział w biegach, między innymi w Sztafecie PKO, jako pewnego rodzaju powrót do swojej pierwszej konkurencji?
Zgadza się. Zanim zaczęłam skakać o tyczce, przez jakiś czas biegałam na 100 metrów przez płotki. Trening, który realizuję obecnie, ma jednak charakter bardziej wytrzymałościowy. Biegi długodystansowe bardzo się różnią i mają inną formę przygotowania, niż biegi które uprawiałam przez ponad 20 lat. Na rozbiegu pokonywałam 40 metrów, więc był to tylko bieg sprinterski. Po wielu latach taki trening może stać się monotonny. Obecnie wykonuję zupełnie inne ćwiczenia, odpowiadające mojemu organizmowi i wymagające innego podejścia psychicznego. To nowe wyzwania z jednej strony, a z drugiej świetna kontynuacja aktywnego trybu życia, które prowadziłam niejako od zawsze.

Zawody sportowe, rywalizacja i zwycięstwa wywołują z pewnością w sportowcu ogromne emocje, zapewniają duże dawki adrenaliny. Czy po oficjalnym zakończeniu kariery znalazła Pani takie aktywności, które pozwalałyby na podobne przeżycia?

Ta adrenalina to jeden z elementów, których po zakończeniu kariery rzeczywiście mi brakuje. Między innymi dlatego zdecydowałam się na to, aby wziąć udział w biegach ulicznych i poczuć odrobinę ten dreszczyk emocji. Oczywiście nie są one już tak duże jak podczas reprezentacji kraju, ale także psychiczne i fizyczne obciążenie nie jest tak ogromne. Teraz właściwie bawię się sportem, sprawia mi on dużo frajdy i satysfakcji, a nutkę rywalizacji mogę poczuć w każdej chwili. Cieszę się też, że zakończyłam karierę właśnie w takiej chwili, gdy sport nadal sprawiał mi przyjemność. Nie jest to takie oczywiste, gdy przez wiele lat trening odbywa się sześć razy w tygodniu po sześć godzin dziennie.

Które wydarzenia z okresu kariery sportowej wspomina Pani najmilej?

Takich momentów było sporo. Zdobyłam 9 medali, dziesiątego do kolekcji niestety się nie udało. Każdy z nich otrzymałam w różnych momentach kariery. Pierwszy i najważniejszy wywalczyłam w 2004 roku. Był to Medal Olimpijski. Jak na pierwszy medal rangi seniorowskiej, jest to bardzo wysoki pułap. A przecież dopiero rozpoczynałam karierę i nabierałam doświadczenia – po to leciałam do Aten, a wróciłam z medalem. To była olbrzymia radość. Medale Mistrzostw Świata i Mistrzostw Europy, gdy stawałam na podium i słyszałam Mazurka Dąbrowskiego, też są wyjątkowe. Każdy z nich, zdobywany w innych warunkach i na innym etapie mojego życia, znaczył dla mnie wiele.

Niedawno była Pani aktywnie zaangażowana w promocję Mistrzostw Świata Juniorów w Lekkoatletyce, które odbywały się w Bydgoszczy. Jak prezentują się polscy młodzi lekkoatleci?

Rzeczywiście, pełniłam rolę ambasadorki na Mistrzostwach Świata Juniorów w Bydgoszczy. Wcześniej starałam się wspierać przygotowania i promocję imprezy. Na zawodach rangi juniorskiej można zobaczyć osiągnięcia sportowców do lat 20. Wróciliśmy z czterema medalami. Myślę, że wielu z nich czeka światowa kariera. Sprinterka Ewa Swoboda czy kulomiot Konrad Bukowiecki wygrywają swoje konkurencje z naprawdę dużą przewagą. Nie ma więc obaw, że nie będzie komu zastąpić obecnych seniorów.

Czy wśród polskich tyczkarek sytuacja wygląda podobnie?

Niestety tutaj jest trochę gorzej. Na ten moment nie mamy nikogo w tej dyscyplinie, kto mógłby nas reprezentować na najważniejszych wydarzeniach sportowych. Tyczkarstwo jest bardzo techniczne, a żeby opanować technikę, potrzeba wielu lat ćwiczeń. Myślę, że właśnie tych kilku lat nam brakuje, aby znalazła się osoba, która będzie mogła nas reprezentować na poziomie mistrzowskim, by kontynuować sukcesy moje czy Moniki Pyrek.

Czy osiągnięcie tak dużego sukcesu w tak technicznej dyscyplinie wymaga od zawodniczki innego podejścia psychicznego, niż w pozostałych kategoriach lekkoatletycznych?

Wiele rzeczy w sporcie wpływa na możliwość osiągnięcia sukcesu. Podejście psychiczne to jedna rzecz, ale ważne są też kwestie sprzętu i miejsca do skakania. Największym problemem w Polsce jest brak odpowiedniej liczby hal. Zimą i jesienią treningi są bardzo utrudnione. Stadiony mamy przepiękne i warunki latem są świetne, ale sprawdzają się one tylko w czasie dobrej pogody. Wielu sportowcom brakuje z tego powodu ciągłości w treningu. Przez ostatnie 10 lat spędzałam ponad 300 dni w roku na zgrupowaniach sportowych, co jest ogromnym poświęceniem ze strony zawodników. To problem także mężczyzn trenujących tyczkarstwo. Wielu obiecujących w tej dyscyplinie sportowców pochodzących z mniejszych miejscowości musi decydować się na życie na walizkach, bo nie mają dostępu do hali, w której przez cały rok mogliby skakać o tyczce. Trenerów mamy świetnych, również młodzieży chętnej do skakania wcale nie brakuje.

Ma Pani także udział w zachęcaniu młodzieży do uprawiania lekkoatletyki.

Tak, właściwie od razu po zakończeniu kariery lekkoatletycznej podjęłam się wsparcia programu lekkoatletycznego w Sopockim Klubie Lekkoatletycznym. Od ośmiu lat pomagamy młodzieży organizując im treningi, zawody i konsultacje oraz zachęcając do tego, by aktywnie spędzała czas. Z programu wyszło kilku lekkoatletów, którzy osiągają sukcesy. Naszym wychowankiem jest między innymi Patryk Dobek, olimpijczyk reprezentujący nasz kraj w biegu przez płotki na 400 metrów w Rio de Janeiro. Jesteśmy z tych sukcesów naprawdę dumni. Zwłaszcza, gdy osiągają je osoby pochodzące spoza aglomeracji, z mniejszych miejscowości, gdzie możliwości trenowania i kontynuowania kariery są utrudnione.

Wraz z mężem posiada Pani kilka obiektów sportowych. Czy wspólnie podejmują Państwo decyzje finansowe?

Tak, kariera sportowa nie jest długa, dlatego warto mieć plany na to, co chce się robić później. Wspólnie z mężem postanowiliśmy stworzyć taki plan B, ale wiedzieliśmy, że chcemy być blisko sportu i robić coś, co lubimy i na czym się znamy. Zdecydowaliśmy się na założenie swoich hal sportowych do gier zespołowych oraz piłki nożnej. Myślę, że błędem wielu zawodników jest brak zabezpieczenia finansów na czas, kiedy kariera sportowa się zakończy. To ważne, aby podjąć rozważne decyzje jak ulokować i gdzie zainwestować pieniądze. Kontuzja może bowiem wykluczyć sportowca z zawodów na sezon, ale równie dobrze zakończyć karierę. Na takie sytuacje warto się zabezpieczyć.

Czytaj także:

Wierzę w synergię sportu i technologii. Rozmowa z Arturem Partyką

Każdy z nas ma potrzebę, aby coś od siebie dać

loaderek.gifoverlay.png