2015.07.22

Przebiegłem tysiące kilometrów i ciągle mi mało

Bieganie pozwala mi działać w myśl zasady, by codziennie stawać się trochę lepszą wersją samego siebie. Bieganie jest w pełni zależne ode mnie, a ja od niego uzależniony – mówi w wywiadzie Marcin Rosłoń, dziennikarz sportowy, komentator stacji Canal+, były piłkarz, a obecnie biegacz z pasją. Prowadzi autorski program telewizyjny „O co biega”.

Wiele lat poświęcił Pan grze w piłkę nożną. Jak rozpoczęła się Pana przygoda z tym sportem?

Marcin RosłońOd dziecka biegałem za piłką. Nie kibicowałem, nie zbierałem plakatów piłkarzy, nie kolekcjonowałem autografów, ale kochałem piłkę nożną. Jako przedmiot i grę. Skórzana piłka biedronka, w biało-czarne łatki, szyta ręcznie, złożona z 32 paneli, z duszą, czyli pomarańczowym pęcherzem w środku, była najważniejszą zabawką mojego dzieciństwa. I tak było przez całe moje życie. Grałem całymi godzinami, myłem biedronkę po podwórkowych zwycięstwach, smarowałem grubą warstwą kremu nivea, za co dostawałem burę od mamy, że marnuję niepotrzebnie czas. Spałem z moją pościeraną biedronką, płakałem, gdy pękła, zdzierałem kolana i kolejne piłki aż spełniło się wielkie marzenie o występach w polskiej ekstraklasie. Ponad dwie dekady uganiałem się za piłką i marzeniem. Poza piłką nie miałem na siebie pomysłu, po liceum poszedłem na studia dziennikarskie. Na trzecim roku trafiłem na staż do redakcji sportowej Canal+. I zostałem w niej do dziś. Mija 14 sezon, bo to piłkarska miara czasu. Od siedmiu lat już nie gram, ale nieustannie gadam o piłce. Z taką samą pasją, z jaką kopałem swoją biedronkę 30 lat temu pod blokiem. Piłka nożna to coś więcej niż zawód i pasja. To miłość na całe życie.

A jak to się stało, że przestał Pan grać i znalazł Pan nową miłość – bieganie?

W 2006 roku zdobyłem z Legią tytuł mistrza Polski i zakończyłem wyczynową grę w piłkę nożną. Skupiłem się na pracy dziennikarskiej. Grałem jednak regularnie w futsal, piłkę halową pięcioosobową, w przeróżnych amatorskich rozgrywkach, ale coraz trudniej było utrzymać regularność, znaleźć fajny zespół. Musiałem poszukać innej sportowej drogi dla siebie. We mnie mocny, głęboko zakorzeniony, jest wypracowany latami treningów i zawodów nawyk zwyciężania. Nieważne czy rywalizuję z kimś lepszym, gorszym czy samym sobą. Stąd bieganie.

Za metą pierwszego maratonu powiedziałem: „Nigdy więcej”. Kwadrans później, gdy ochłonąłem, gdy na szybko przeanalizowałem swoje błędy w przygotowaniach i na trasie, zostało z mojej lakonicznej wypowiedzi tylko słówko „więcej”. I biegam dalej i wyżej, poznaję siebie podczas maratonów i ultramaratonów. Jestem jednoosobowym zespołem z pełnym zarządem, sztabem szkoleniowym, dietetycznym i medycznym we własnej osobie. Nauczyłem się więcej o sobie niż podczas gry w piłkę. W sporcie drużynowym uwaga rozproszona jest na cały zespół. Sport indywidualny, moje bieganie pozwala mi działać w myśl zasady, by codziennie stawać się trochę lepszą wersją samego siebie. Bieganie jest w pełni zależne ode mnie, a ja od niego uzależniony. Przebiegłem tysiące kilometrów i ciągle mi mało.

Skoro nadal mało, to chyba najlepiej sprawdzić się w biegach masowych. Bierze Pan udział w takich imprezach?

W drugim półroczu mam w planach Bieg Niepodległości, w którym już kilka razy startowałem. Polska flaga utworzona przez zawodników wywiera ogromne wrażenie. Jesienią na pewno czeka mnie start w maratonie, spróbuję wycelować z formą i wolnym terminem w pracy w PKO Poznań Maratonie. Moja praca dziennikarska wypada w weekendy, więc niełatwo o biegowe plany z dużym wyprzedzeniem. Najczęściej decyzje podejmuję na kilka tygodni przed zawodami. Na pewno nie ominie mnie sąsiedzkie Grand Prix Warszawy w Lesie Kabackim, koło którego mieszkam i po którym codziennie biegam. Znam każdy kącik, uwielbiam ciszę i pustkę o świcie, gdy zwierzęta mają odwagę przeciąć moją drogę. Gdy samotnie ok. 5 czy 6 rano przemierzam kabackie kilometry, wtedy z dumą myślę sobie, że to „mój las”. Poranny trening to energia na cały dzień.

Przyłącza się Pan do akcji charytatywnych, które prowadzimy w czasie biegów masowych, np. „biegnę dla…”?

Podoba mi się, że PKO Bank Polski organizuje podczas biegów takie akcje. Doceniam każdego, kto swoim bieganiem wspiera innych. To bezcenne i bardzo dobrze, że sponsorzy też to czują. Jeśli mój przebiegnięty kilometr może komuś pomóc, to nie pozostaje mi nic innego, jak dalej z wielką przyjemnością i werwą biegać.

W najbliższą sobotę 25 lipca odbędzie się 25. Bieg Powstania Warszawskiego. Startuje Pan?

Biegłem już dwukrotnie w Biegu Powstania Warszawskiego. Jestem rodowitym warszawiakiem, więc ta impreza ma dla mnie wyjątkową wartość. Piękna oprawa zawodów, oddanie czci i pamięci walczącym o Polskę, Powstańcy jako goście honorowi, wieczorny, klimatyczny start – to niewątpliwie bieg z wielką dawką emocji, refleksji i wdzięczności za to, że my możemy spokojnie biegać po bezpiecznej i pięknej stolicy. A same zawody złożone z dwóch pętli po 5 km są bardzo trudne. Zwłaszcza osławiony podbieg ulicą Sanguszki, dwa podbiegi, które dają w kość każdemu. Nie przepadam za bieganiem wieczorem, więc dla mnie to dodatkowy test charakteru. Paradoksalnie z Biegu Powstania mam swoją życiówkę na 10 km – 36:15. Czas powalczyć o nową w najbliższej edycji.

Marcin RosłońProszę opowiedzieć nam teraz o swojej pracy komentatora sportowego. Co wyróżnia Pana zawód?

Piłka nożna to wielkie emocje. Niby mecz to zawsze dwa połowy po 45 minut, dwie drużyny, kibice, dwie bramki i jedna piłka. Ale każdy z komentowanych przeze mnie meczów to inna bajka. A ja jestem jej narratorem. Buduję atmosferę, pewną opowieść ze wstępem, rozwinięciem i zakończeniem. Jako były piłkarz, a teraz komentator uwielbiam i doceniam piękne rozegrania akcji, nietuzinkowe pomysły, czasem nawet niezrealizowane w grze, ale wymagające wizji, której mnie jako piłkarzowi brakowało. Doceniam więc kunszt, pracowitość, pomysłowość piłkarzy jak świat długi i szeroki. Każdy mecz to nowe wydarzenie. Niby takie samo, ale inne. Jestem postrzegany w środowisku piłkarskim jako komentator z werwą. Fakt, lubię pokrzyczeć, jak dzieje się coś niezwykłego.

Czy mógłby Pan na koniec wymienić swój największy sukces sportowy?

W 2006 roku sięgnąłem z Legią Warszawa po tytuł mistrz Polski jako piłkarz. Dopiąłem swego. Na ten sukces złożyło się wiele treningów i meczów w trzeciej czy czwartej lidze, gdy nie straciłem chęci, energii i nadziei. Złoty medal to jak zdobycie wierzchołka niedostępnej góry. A miarą powodzenia w pracy dziennikarskiej w nc+ jest każdy skomentowany mecz. W lidze polskiej, angielskiej czy Lidze Mistrzów. Każdy mecz to nowe wyzwanie.

Dziękujemy za rozmowę i życzymy w taki razie wielu interesujących wyzwań sportowych i dziennikarskich!

Rozmawiała Joanna Kornaga
Ekspert PKO Banku Polskiego

Czytaj także:

25. Bieg Powstania Warszawskiego już w najbliższą sobotę!

loaderek.gifoverlay.png