2013.07.08

W słońcu Copacabany

Piękne plaże, morska bryza i środek zimy w Rio de Janeiro, czyli 30 stopniowy upał. To, co jest magnesem na turystów dla biegaczy okazało się sporym utrudnieniem. Jednak drużyna Korony Maratonów PKO Banku Polskiego po raz kolejny udowodniła, że przeszkody są po to, by je pokonywać…

Po ekstremalnych przeżyciach afrykańskiej sawanny Korona Maratonów PKO Banku Polskiego przeniosła się w podzwrotnikowy morski klimat Ameryki Południowej. Maciej Kurzajewski, Janusz Auleytner, Halina Piwko i Andrzej Szews stanęli na starcie maratonu w Rio de Janeiro. W porównaniu do Afryki, trasa nie była aż tak wymagająca, ale wysoka wilgotność powietrza, temperatura na poziomie 28-30°C i zmiana stref czasowych budziły w zawodnikach pewne obawy.

Niedziela, 7 lipca, Rio de Janeiro

Janusz Auleytner: O 5:45 wyjechaliśmy z hotelu na miejsce startu, nad brzegiem Oceanu Atlantyckiego na południowych przedmieściach Rio. Temperatura, mimo bardzo wczesnej pory - 23 stopnie. Maciek, Halina i Andrzej byli bardzo podekscytowani startem, tylko ja nic się nie odzywałem przeżywając wszystko w ciszy.  Dopiero na miejscu na widok wielu biegaczy i atmosfery brazylijskiej samby, cały stres ze mnie wyparował i przeszedł wręcz w euforię. Cel miałem jeden pobić swój rekord życiowy, który wynosi 3:08:20 i został ustanowiony 2 miesiące wcześniej w Maratonie Krakowskim. Pierwszą połówkę maratonu miałem pokonać nie szybciej niż w 1:33 min, żeby zachować siły na drugą część dystansu…

Andrzej Szews: W dzień biegu czułem się świetnie. Wiedziałem, że jestem dobrze przygotowany do biegu, trenując kilka miesięcy zgodnie ze wskazówkami Jurka Skarżyńskiego. Znałem też przekrój trasy i wiedziałem, że kilka podbiegów nie powinno być problemem. Podczas jazdy na linię startu ustaliliśmy z Haliną Piwko, że będziemy biegli razem w tempie pozwalającym na dobiegnięcie do mety w czasie 4 godz. i 15 min.

Halina Piwko: Wsparcie w drużynie było ogromne. Mój cel – przebiec cały dystans i z uśmiechem na ustach przekroczyć linię mety. Godzina 7:30 start – z optymistycznym nastawieniem wyruszyliśmy pokonać królewski dystans maratoński.

Maciej Kurzajewski: Pierwsze dwa kilometry w kształcie agrafki. Powrót na linę startu i dalej dwunastokilometrowa prosta wzdłuż szerokich, pustych plaż Barra da Tijuca. Po prawej surferzy, po lewej Park Ekologiczny z jeziorem Marapendi. Co dwa kilometry bary z nielicznymi jeszcze kibicami, co cztery punkty z wodą i izotonikami. Biegnie się przyjemnie i szybko, sprzyja temu płaski profil tej części trasy. Jest bardzo ciepło, ale to jeszcze nie upał. Na tym odcinku można mieć nadzieję na wyrównanie, albo nawet poprawienie swojego rekordu życiowego.

Andrzej Szews: Pierwsze kilkanaście kilometrów biegło się bardzo przyjemnie i na dużym luzie. Razem z Haliną mieliśmy dość siły żeby wymieniać ze sobą uwagi na temat mijanych miejsc. Na trasie nie było dużo kibiców, ale wspaniałą atmosferę zapewniali sami biegacze, którzy pozdrawiali nas, chyba nie mogąc uwierzyć, że ktoś z tak daleka biegnie wraz z nimi maraton.

Janusz Auleytner: Z prawej strony był ocean z pięknymi plażami, przed nami słońce i niestety również wiatr wiejący w twarz. Jednakże pierwsze 10 km pokonałem jak w transie w 44 min, tak jak sobie zakładałem czyli około 4:24 min na 1 km. Starałem się cały czas nie biec za szybko, żeby zachować siły na dalszą część biegu. Po pierwszej godzinie biegu pokonałem 13,72 km wtedy też dobiegliśmy do miasta do dzielnicy Barra da Tijuca i zaczęło robić się gorąco, uliczne termometry wskazywały już 25 stopni. Brakowało mi cienia, ale cały czas utrzymywałem tempo. Pierwsze 20 km pokonałem w niespełna 1:29 godz., a pierwszą połowę dystansu w 1:33 godz. dokładnie wg planu.

Maciej Kurzajewski: Półmetek wypada w Sao Conrado – to pierwsza z plaż z hotelową zabudową, a dzięki budynkom jest szansa na trochę cienia. Mój czas w tym punkcie trasy to 1: 54 godz., czyli niezłe średnie tempo – kilometr w 5 minut i 24 sekundy. Niestety już zaczynają się pierwsze „schody” – długi wiadukt prowadzący do tunelu. Słońce solidnie pali, a podbieg ciągnie się w nieskończoność. Koniec biegania po płaskim. Teraz będzie pod górę i z górki, z każdą minutą w coraz większym upale. Oceaniczna bryza, od startu wiejąca prosto w twarz, już nie przeszkadza, teraz daje odrobinę wytchnienia.

Janusz Auleytner: Ta część wiodła wzdłuż klifu i po zacienionych estakadach, więc podbieg nie  stanowił większych trudności. Bujna roślinność i piękny widok na ocean, w którym duża grupa surferów czekała na swoją falę – dodawały sił. Podbieg kończył się tunelem, w którym organizatorzy zorganizowali niesamowitą symfonię muzyki i światła. Po bokach były rozstawione olbrzymie głośniki, z których płynęła muzyka Jana Sebastiana Bacha, a podświetlony tunel zmieniał swoje barwy w rytm muzyki.

Andrzej Szews: Pomimo kolejnych podbiegów czułem się świetnie i dziękowałem trenerowi za dobrze dobrany program treningowy, który pozwolił mi wyprzedzać innych biegaczy. Miałem też możliwość podziwiania przepięknych widoków na ocean i wzgórza otaczające Rio de Janeiro. Krótko później wbiegliśmy do jednej z ubogich dzielnic miasta zwanych favelami. Od razu dało się zauważyć różnicę pomiędzy jej zabudowaniami a budynkami w mieście, jednak pomimo wcześniejszych obaw, mieszkańcy byli bardzo przyjaźni i na jednym z placów zgotowali nam gorący doping.

Janusz Auleytner: Tą część trasy pokonałem jeszcze w miarę sprawnie, jednakże jak zbiegliśmy na plażę Leblon na 30 km temperatura dochodziła do 30 stopni w cieniu i wtedy już wiedziałem, że nie mam szans na pobicie rekordu życiowego. Zaczęła się walka o przetrwanie w palącym słońcu, której kulminacją był bieg przez Copacabanę między 34 a 38 km. To miejsce jest rzeczywiście niesamowite dla plażowiczów, surferów i turystów, jednakże dla maratończyków to był bieg przez prawdziwie brazylijską saunę. Tutaj już o żadnym przyzwoitym czasie nie było mowy, czułem się jak na grillu, w którym grałem rolę brazylijskiej grillowanej wołowiny.

Andrzej Szews: Ze słonecznej, bezchmurnej pogody korzystało bardzo wielu mieszkańców tego pięknego miasta, którzy popijając wodę ze świeżego kokosa przyglądało się naszemu biegowi. Okazało się jednak, że najgorsze jest jeszcze przede mną, bo wbiegliśmy na „naszą” plażę Copacabana. Żar lejący się z nieba, komplety brak cienia i rozgrzany asfalt spowodował, że czułem się jak kokos, z którego ktoś przez słomkę wysysa wszystkie siły. Były to 4 najtrudniejsze kilometry, jakie do tej pory przebiegłem podczas zawodów. Temperatura powietrza przekraczająca w słońcu grubo ponad 40 stopni, powodowała, że musiałem nawadniać się już co 2 kilometry i oczywiście bardzo zwolniłem.

Halina Piwko: Zderzenie ze ścianą gorącego powietrza było powalające. Organizm zaczął się buntować. Po głowie chodziły różne myśli, jednak charakter nie pozwalał mi na rezygnację tylko walczył z upałem. Słowa trenera przed wyjazdem: „nie walczyć o czas, przebiec i ukończyć cały dystans, bo będzie na pewno bardzo ciężko” - pobrzmiewały w głowie. Wtedy postanowiłam nieco zwolnić by starczyło siły na pokonanie całego dystansu.

Janusz Auleytner: Skręt na 38 km w stronę tunelu na Botafogo przyniósł lekką ulgę, Tutaj też zaczynał się ostatni podbieg, który był dla mnie mocno kryzysowy. Na ostatnim kilometrze postanowiłem wziąć się w garść i przyspieszyć. Na finiszu dałem z siebie wszystko i każdego, kogo miałem na finiszu w zasięgu wzroku udało mi się wyprzedzić. Czas na mecie wyniósł 3:21:30, nie był może najlepszy, jednakże stwierdziłem, iż w takich warunkach nie byłem w stanie dużo więcej osiągnąć. Radość mimo wszystko była przeogromna, gdyż był to najpiękniejszy maraton, jaki w swoim życiu przebiegłem. Pozostało mi teraz poczekać na Maćka, Andrzeja i Halinę.

Maciej Kurzajewski: Copacabana, do mety już tylko siedem kilometrów. Owa, najbardziej znana plaża Brazylii, myślę że nie tylko mnie, będzie się odtąd kojarzyła z pustynnym skwarem, a nie z wakacyjnym, beztroskim wypoczynkiem. Biegacze smażą się tutaj w słońcu jak kotlety na patelni. Ostatni tunel, prowadzi do Botafogo, urokliwej plaży i zatoczki. Na wodzie dziesiątki jachtów. Widok jak z kolorowej wakacyjnej pocztówki. I wreszcie przy plaży Flamengo meta. Słońce, pot, niewiarygodne zmęczenie i rozpierająca piersi satysfakcja. Udało się!  Na mecie spotykam rozradowanego Janusza.

Andrzej Szews: Na ostatnich dwóch kilometrach pojawili się także bardzo głośno dopingujący kibice a przy samej końcówce biegu doping był tak głośny, że wpadłem uśmiechnięty na linie mety z czasem 4:13:40 a więc zgodnie z planem. Chwilę później jeden z wolontariuszy powiesił mi na szyi medal, co spowodowało, że uśmiechnąłem się jeszcze szerzej. Spotkałem też Janusza i Macieja i wspólnie pogratulowaliśmy sobie ukończenia tego bardzo gorącego maratonu. Z pewnym niepokojem czekaliśmy jeszcze na Halinę, jednak obawy okazały się płonne, bo wbiegła na metę szczęśliwa i uśmiechnięta.

Halina Piwko: Na 39 km była kurtyna wodna, przy której zatrzymałam się na kilka sekund, żeby złapać łyk ochłody i pobiegłam dalej. Po ujrzeniu napisu 40 km szczęśliwa, że to już tylko 2,195 km do końca, zaczęłam przyspieszać pomimo, że byłam już bardzo zmęczona. I tak z uśmiechem na ustach ukończyłam najcięższy maraton w moim życiu. Wyjazd na maraton do Rio de Janeiro był dla mnie ogromnym wyzwaniem, a zarazem wspaniałą i niepowtarzalną przygoda.

Andrzej Szews: Po powrocie do hotelu poszliśmy przegnać złe wspomnienia związane z Copacabana i wykąpaliśmy się w orzeźwiającym oceanie. Pomimo, że były to moje najtrudniejsze zawody biegowe będę wspominał je bardzo dobrze, bo doświadczenie zdobyte podczas tego maratonu powoduje, że już żaden nie będzie trudny. Nigdy nie widziałem też tak pięknych krajobrazów a dzięki wspaniałej atmosferze panującej w naszym zespole przez cały czas wyjazdu jest to zdecydowanie największa przygoda mojego życia.

  • Już za miesiąc półmetek Korony Maratonów Świata, który wypadnie na 21 kilometrze Hokkaido Marathon w Sapporo, w niedzielę 25 sierpnia. Następnie 22 września Sydney, 3 listopada Nowy York i 20 listopada finał na Antarktydzie.

Zachęcamy wszystkich do kibicowania drużynie PKO Banku Polskiego i Maciejowi Kurzajewskiemu. Relację z przygotowań do biegu i startu będzie można śledzić na blogu www.koronamaratonow.pl, profilu Biegajmy Razem na Facebooku oraz w „Kronice Korony Maratonów” w TVP1.

loaderek.gifoverlay.png