2016.09.08

Złota trójka wrocławskiego maratonu

Oto Marek z Bystrzycy Dolnej, Grzegorz z Wrocławia i Jan z Wałbrzycha, których losy połączył wrocławski maraton. 33 lata temu po raz pierwszy stanęli na jego starcie, z pewnością nie spodziewając się, że ukończą wszystkie następne edycje, pokonując na tej imprezie po 1392 km 435 m każdy. W najbliższą niedzielę wystartują w 34. PKO Wrocław Maratonie.

Złota trójka wrocławskiego maratonu

15 maja 1983 r., czyli na dwa miesiące przed ostatecznym zniesieniem stanu wojennego, na starcie I Maratonu Ślężan (dawna nazwa Wrocław Maratonu) w Sobótce stanęło 150 osób. Na metę obok pomnika Fredry na wrocławskim Rynku przybiegło 131 maratończyków. Wśród nich znaleźli się Marek Musiał, Jan Leśniak i Grzegorz Lechowski.

Bardzo dobrze pamiętam ten pierwszy bieg – opowiada Marek Musiał. – Gdybym lepiej się przygotował, pewnie bym o coś powalczył, ale miałem inne rzeczy na głowie. - Pan Marek pochodzi z rodziny rolników. – Tato miał mnóstwo roboty, więc w sobotę ciężko pracowałem w polu, a w niedzielę przebiegłem maraton – wspomina. Na mecie był ósmy.

Biegać zaczął w szkole średniej, a dokładniej w Technikum Mechanizacji Rolnictwa na wrocławskich Praczach. – Nie byłem perspektywicznym biegaczem, a dokładniej sprinterem. Nie miałem naturalnej szybkości, ale za to nadrabiałem treningiem i wytrzymałością – opowiada Marek. Po szkole trafił do wojska, gdzie miał wiele szczęścia, bo dostał się w jednostce w Oleśnicy, do tamtejszego klubu sportowego – Oleśniczanki. Wtedy rozpoczęło się prawdziwe bieganie, obozy z kadrą Polski i codzienne pokonywanie 20-30 km. – Marek to był poważny zawodnik – mówi Jan Leśniak, drugi z trzech muszkieterów wrocławskiego maratonu. W maju 1983 r. Leśniak pracował jako górnik w wałbrzyskiej kopalni Victoria. Miał żonę, 6-letniego i rocznego syna, którzy czekali na niego na mecie I Maratonu Ślężan. Przybiegł dziesiąty. Jako młody chłopak w Górniku Wałbrzych trenował biegi średnie, zdobył nawet medale mistrzostw Polski. Po przerwie wrócił do biegania, ale maratonów, i tak już zostało.

Druga edycja wyjątkowo utkwiła mi w pamięci – mówi Marek Musiał. Prowadził przez pierwsze 30 km. Wydawało mu się, że tempo jest za wolne i już z Sobótki wybiegł jako samotny lider. Niestety, na wysokości dzisiejszych Bielan Wrocławskich, czyli już prawie we Wrocławiu, przyszedł kryzys. Z trudnością przekładał nogi i patrzył, jak rywale go wyprzedzają. Ostatecznie udało mu się ukończyć bieg na 6. miejscu. Za to po wszystkim, już na wrocławskim Rynku, można było sobie poprawić humor. Na maratończyków czekały targi obuwia sportowego marki „Tiger". Oczywiście pierwszeństwo w zakupach mieli ci, którzy ukończyli bieg.

Grzegorz LechowskiGrzegorz Lechowski

W 1985 roku Maraton Ślężan wpisany został w centralne uroczystości z okazji 40. rocznicy powrotu ziem zachodnich do macierzy i obchodów Dni Wrocławia. Jan Leśniak specjalnie przygotowywał się do tego biegu. W Wałbrzychu była fabryka Polsport, która produkowała sprzęt sportowy, a jednak bardzo trudno było dostać buty tej firmy. – Wystartowałem więc we własnoręcznie ulepszonej wersji tenisówek. Byłem trzeci i, co najważniejsze, uzyskałem najlepszy czas ze wszystkich swoich maratonów wrocławskich – 2:29:35. Buty były idealne: nie zrobił mi się ani jeden odcisk, nic mnie później nie bolało. Mam je do dzisiaj schowane w piwnicy – wspomina Leśniak.

Początkowo grupa tych, którzy ukończyli wszystkie biegi, była całkiem spora – liczyła nawet 24 osoby. W roku 1987 niewiele brakowało, by z tej ekipy wypadł Marek Musiał. – W piątek przed maratonem odwiozłem żonę do szpitala, bo zaczęła rodzić. W sobotę okazało się, że mam syna, ale zarówno on, jak i moja żona byli w bardzo ciężkim stanie i nie wiadomo było, czy przeżyją – opowiada. Jeszcze wieczorem stał przed oknami szpitala z poczuciem bezsilności. W niedzielę rano pojechał do Sobótki dopingować kolegów na starcie. Nie wytrzymał… i też pobiegł. – Żona i syn wyszli z opresji cali i zdrowi, a syn to teraz kawał chłopa – wspomina Marek.

10-lecie maratonu i zmiany

Na 10-lecie maraton wkroczył w nową fazę – wolnej Polski. Inna rzeczywistość, nowe uwarunkowania. Zmieniła się jednak gospodarka i zaszła konieczność wprowadzenia innych rozwiązań. W 1993 roku sponsorzy nie zgodzili się na wystawianie swoich reklam w miejscowościach prowadzących z Sobótki do Wrocławia. Trasa biegu zaplanowana została więc w stolicy Dolnego Śląska. Przyczyniły się do tego także media, którym łatwiej było relacjonować zawody z Wrocławia niż z Sobótki. Od 1992 roku Wrocław Maraton należy do AIMS – Światowej Federacja Biegów Maratońskich. Zmieniło się też życie Marka. Założył sklep, w którym sprzedawał części do maszyn rolniczych. Kupił malucha z przyczepką, żeby łatwiej było mu robić zaopatrzenie. Jan nadal był górnikiem. W 1992 roku maraton kończy 10 lat. Najszybszy ze złotej trójki był Leśniak – 2:57:09 (Grzegorz Lechowski – 3:09:24, Marek Musiał – 3:20:40).

Zmiana trasy zmieniła przyzwyczajenia biegaczy. Jan na maraton zaczął przyjeżdżać w sobotę rano. Zatrzymywał się u wujka, który mieszkał na wrocławskim Psim Polu. – Bardzo lubiłem te wcześniejsze przyjazdy. Nie denerwowałem się już tak przed startem, miło spędzałem czas z rodziną – opowiada. Marek wciąż prowadził swoją firmę. Najlepsze miesiące roku, lipiec i sierpień, spędzał w pracy. – To żniwa, a wtedy sprzęt rolniczy jest najbardziej potrzebny, więc nie miałem wakacji – wspomina.

Jan Leśniak
Jan Leśniak

W latach 90. cała trójka wciąż priorytetowo traktowała wrocławski maraton. Tydzień przed jedną z edycji Jan miał ogromny problem: dostał kolki nerkowej. – To był niewyobrażalny ból. Taki, że nie mogłem usiedzieć. Trafiłem do szpitala. Jak przyznałem się lekarzowi, że za tydzień zamierzam przebiec maraton, to omal nie zabił mnie wzrokiem i kategorycznie mi tego zabronił – śmieje się. Dostał tabletki i stanął na starcie. Udało się, ale źle wspomina tamten bieg. W 1996 przeszedł na emeryturę.

W 1997 roku po raz pierwszy mogliśmy podziwiać czarnoskórego biegacza. Kenijczyk Stephen Langat wygrał z bardzo dobrym czasem 2:13:59. Trzej muszkieterowie wciąż nie odpuszczają. W nowe milenium najszybciej wbiegł Grzegorz Lechowski. Podczas 18. edycji wrocławskiego maratonu zajął 41. miejsce z czasem 3:03:52. Niewiele gorzej wypadł Jan Leśniak – 55. pozycja i czas 3:07:55. Marek Musiał był 227. – 3:51:15. Mimo upływu lat, panowie wciąż nie wyobrażają sobie życia bez corocznego startu. Zdarzało im się za to nieraz odpuścić ważne uroczystości rodzinne. – Pamiętam, jak moja chrześnica miała komunię. Powiedziałem „OK, przyjadę, ale po południu, bo rano biegnę” – przyznaje się Marek. Podobną sytuację miał Jan, tylko ze chrzcinami. – Żona nigdy nie miała do mnie pretensji. Zawsze trzymała za mnie kciuki i dopingowała, zawsze na mecie. Kilka razy mówiłem, żeby nie przyjeżdżali do Wrocławia, ale to już taki nasz rodzinny rytuał – tłumaczy Leśniak.

Po 20 latach nadal razem

Na starcie 20. maratonu stanęło 983 biegaczy, a wśród nich jeszcze wtedy złota czwórka. Oprócz Musiała, Leśniaka i Lechowskiego należał do niej Janusz Ruszkowski. Był to szczególny bieg, podczas którego udało się pobić rekord trasy, który obowiązuje do dziś – 2:13:28. Dokonał tego Ukrainiec Vladzimir Tsiamchyk. – Pamiętam, że właśnie podczas 20. jubileuszu dostaliśmy w nagrodę talony do sklepu sportowego – mówi Marek Musiał. Ale zgodnie z Janem stwierdzają, że nigdy nie biegali dla nagród czy medali. – Kryształy, które stoją na szafkach, to moje trofea. Są, bo są, najważniejsza jest jednak satysfakcja z ukończonego maratonu – przyznaje Jan.

Od 2008 roku bieg organizowany jest przez Młodzieżowe Centrum Sportu Wrocław. Modę na bieganie widać po corocznym wzroście frekwencji, która w tym roku ma osiągnąć 6,5 tys. biegaczy. Na 30. edycji Wrocław Maratonu, tak jak co roku, byli w komplecie. – Będę biegać zawsze i zawsze będę tu startował, niezależnie od tego, co się będzie działo na świecie – zadeklarował od razu po skończeniu biegu Grzegorz Lechowski. Ich czasy prezentują się następująco: Leśniak – 3:51:01, Lechowski – 3:52:55, Musiał – 4:23:03. Podczas dekoracji stają we trójkę na pierwszym stopniu podium. Zgodnie przyznają, że dla takiej chwili warto żyć. W końcu pracowali na nią 30 lat. – To nie jest tak, że to tylko 30 biegów i już. To przecież 30 lat naszego życia – mówi Marek.

Marek MusiałMarek Musiał

34. edycja przed nimi

Jaki plan mają na 34 PKO. Wrocław Maraton, który odbędzie się 11 września? Przede wszystkim ukończyć. – Z upływem lat już samo dotarcie do mety jest dla mnie zwycięstwem. Tym bardziej, że od 3 lat męczy mnie kontuzja kolana – mówi Musiał, który, kiedy tylko się da, uczestniczy w akcjach PKO Banku Polskiego „biegam dla…”. Tym razem wystartują dla chorego Szymka. Podobny cel przyświeca też Leśniakowi. I mają tylko jedno życzenie: by zdrowie pozwoliło im również za rok wystartować we Wrocławiu.

Redakcja Runner’s World

Czytaj także:

Zachęcam młodzież do uprawiania sportu. Rozmowa z Marcinem Nowakiem

Biegam już tylko dla siebie. Rozmowa z Lidią Chojecką

loaderek.gifoverlay.png