2016.06.13

Czy artysta może być zbawiony, czyli „Tannhauser” w Operze Krakowskiej

Tannhäuser Richarda Wagnera to arcydzieło, które od chwili powstania jest wciąż obecne na najważniejszych światowych scenach. I właśnie tym dramatem muzycznym Opera Krakowska postanowiła zainaugurować swój jubileuszowy, XX Letni Festiwal Operowy. Publiczność, która 9 czerwca szczelnie wypełniła wnętrza gmachu przy ulicy Lubicz, śledziła z zapartym tchem zmagania wykonawców z tym ambitnym zadaniem.

Czy artysta może być zbawiony, czyli Tannhäuser w Operze Krakowskiej
Fot. opera.krakow.pl

Tannhäuser, jedna z najchętniej wystawianych oper niemieckiego romantyka, jest jego wczesnym dziełem. Jednym z pierwszych, które przyniosło mu sukces i sławę. Premiera miała miejsce w Dreźnie w roku 1845, choć dziś wystawia się chętnie wersję przygotowaną przez samego kompozytora na premierę paryską w roku 1861. Podstawowe różnice dotyczą pierwszego aktu, m.in. dodania sceny „bachanaliów” w grocie Wenus, tak ciekawie zainscenizowanej w spektaklu krakowskim.

Historia minnesingera Tannhäusera, czyli średniowiecznego rycerza-śpiewaka, to wymarzony temat dla Wagnera. Większość jego dzieł czerpie przecież garściami z mitologii celtyckiej (Tristan i Izolda, Pacival) bądź germańskiej (Pierścień Nibelunga, Walkiria, Złoto Renu). Na legendę o śpiewaku, który odnalazł grotę Wenus, nałożyła się w tym dziele tradycja chrześcijańska, uosobiona tu przez postać Elżbiety, inspirowanej osobą św. Elżbiety Węgierskiej.

Sama intryga nie jest skomplikowana. Tannhäuser przebywa w grocie Wenus, oddając się w niej rozkoszom miłości. Jednak tęskni za życiem ziemskim i w końcu opuszcza grotę i zakochaną w nim boginię, by powrócić w rodzinne strony – do Warburga. Spotyka dawnych przyjaciół i bierze udział w turnieju śpiewaczym na zamku landgrafa, gdzie odnajduje swą pierwszą ukochaną, Elżbietę. Podczas turnieju zdradza jednak kultywowane tu ideały bezcielesnej miłości dworskiej i sławi uroki żądz cielesnych, które tak dobrze poznał w grocie Wenus. Bluźnierstwo skazuje go na ostracyzm i tylko dzięki interwencji wciąż kochającej go Elżbiety Tannhäuser unika śmierci. Musi za to udać się z pielgrzymką do Rzymu i wybłagać odpuszczenie grzechów u samego papieża. Na powrót pielgrzymów czeka zakochana i pełna nadziei Elżbieta. Jednak Tannhäusera nie ma wśród powracających. Kiedy w końcu nadchodzi, przyznaje, że jego pokuta nie została przyjęta, papież zaś ogłosił, że prędzej zakwitnie jego drewniana laska niż Tannhäuser zostanie zbawiony. Zrozpaczona Elżbieta umiera, Tannhäuser oddaje ducha przy jej trumnie. Laska papieska zakwita.

Jak w każdym dziele symbolicznym, na prostą pozornie opowieść nakłada się wiele warstw. Można rozpatrywać tę historię jako przeciwstawienie miłości idealnej, duchowej i ziemskiej, cielesnej. Można odnaleźć w operze dychotomię pomiędzy kulturą antyczną a chrześcijaństwem. Można w postaci Tannhäusera widzieć jednostkę, która nie poddaje się obowiązującym regułom i poszukuje własnej drogi. Można go w końcu postrzegać jako artystę rozpiętego pomiędzy światami różnych wartości – indywidualności i zbiorowości, ciała i ducha, reguł i buntu, życia i śmierci. Wszystkie te warstwy, obecne i znakomicie wyartykułowane w arcydziele Wagnera, dają wykonawcom ogromne pole interpretacji. I wszystkie zostały bardzo ciekawie zaznaczone w krakowskiej inscenizacji.

Opera Krakowska po raz pierwszy zmierzyła się z repertuarem tej wagi. Wagner jest bowiem na polskich scenach bardzo rzadki, zapewne z powodu wyzwań, jakie stawia przed zespołem wykonawców. Przede wszystkim wymaga wzmocnienia orkiestry ponad standardowy skład instrumentalny. Po drugie – grono solistów musi się odznaczać nie tylko dobrą kondycją fizyczną (blisko cztery godziny na scenie!), ale również wysokimi umiejętnościami technicznymi. I wreszcie symboliczna i często wielowarstwowa materia teatralna dzieł Wagnera stanowi trudne zadanie reżyserskie. Trzeba przyznać, że pod każdym z tych względów premiera przygotowana przez Operę Krakowską sprostała wyzwaniu.

Ogromny zespół wykonawczy spisał się świetnie, zarówno orkiestra prowadzona przez Tomasza Tokarczyka, jak i soliści, w tym przede wszystkim główni protagoniści: Tomasz Kruk jako Tannhäuser, Wioletta Chodorowicz jako Elżbieta, Ewa Vesin jako Wenus i Mariusz Godlewski jako Wolfram. Na wyróżnienie zasługuje moim zdaniem Chór Opery Krakowskiej, który w spektaklu odgrywa istotną, a niekiedy kluczową rolę.

Laco Adamik znakomicie zapanował nad teatralną materią spektaklu, prowadząc bezbłędnie cały zespół wykonawców, budując na scenie odpowiednią dynamikę. Na odrębną wzmiankę zasługuje odegrana podczas uwertury scena orgii w grocie bogini miłości. Ubrane na biało postacie w strojach stylizowanych na dwudziestolecie międzywojenne, nadały bachanaliom sens dekadencki, niemal witkacowski. To pod względem plastycznym i choreograficznym chyba najpiękniejsza scena przedstawienia.

Scenografia i kostiumy Barbary Kędzierskiej zasługują zresztą na osobne wyróżnienie. Chyba w kontraście do czerwieni wnętrza opery rozpięła kolorystykę spektaklu pomiędzy bielą groty Wenus, przez szarości i srebrzystości dworu landgrafa, po brunatności i czerń pielgrzymów. Na tym tle drobne akcenty (czerwone krzesło, zieleń liści) grają z cała mocą. Oprawa plastyczna jest najbardziej wysmakowanym elementem tego spektaklu.

Przed nami jeszcze blisko trzy tygodnie muzycznych wydarzeń. Trzeba jednak przyznać, że Wagnerowska premiera znacznie zaostrzyła apetyty i oczekiwania widzów wobec XX edycji Letniego Festiwalu Opery Krakowskiej.

Iwona Ramotowska
dolce-tormento.blogspot.com
dolcetormento.pl

  • Sponsorem Letniego Festiwalu Opery Krakowskiej jest PKO Bank Polski, mecenas Opery i patron wydarzeń muzycznych przygotowywanych przez tę instytucję.

Czytaj także:

Jubileuszowy Letni Festiwal Opery Krakowskiej już w ten weekend!

XX Letni Festiwal Opery Krakowskiej

loaderek.gifoverlay.png