2017.04.12

O dobroczynnej roli śpiewu

Rozmowa z Agnieszką Franków-Żelazny, szefową Chóru Narodowego Forum Muzyki we Wrocławiu

Agnieszka Franków-ŻelaznyJak to się stało, że biolog i muzyk-instrumentalista został pasjonatem chóru?

Wszystko zaczęło się w liceum ogólnokształcącym, kiedy trafiłam do chóru w moich rodzinnych Głubczycach. Dyrygent, który prowadził ten chór, Tadeusz Eckert, pokazał mi inny świat muzyczny. Uświadomił mnie, że to, co zdobyłam w szkole muzycznej – warsztat, umiejętności – można wykorzystywać w tak niezwykły sposób w pracy z ludźmi, tworzeniu muzyki wspólnie, w uwrażliwianiu i dostarczaniu słuchaczom tylu wzruszeń i przyjemności.

Czyli mistrz?

Czyli mistrz. To był bezdyskusyjnie mój pierwszy mistrz muzyczny.

Dziś trudno by mi było wyliczyć wszystkie formacje chóralne, z którymi Pani współpracowała, tworzyła je lub prowadziła. Chór Narodowego Forum Muzyki jest Pani od początku w pani rękach, ale równolegle funkcjonują przecież inne projekty, np. Chór Melomana, Akademia Chóralna czy Singing Europe.

Tak, rzeczywiście – dużo się dzieje. Zaczynałam jeszcze jako nauczyciel biologii we Wrocławiu, prowadząc chór szkolny. Potem przez lata prowadziłam Chór Akademii Medycznej, obecnie Uniwersytetu Medycznego. Przekazałam go już mojej absolwentce. Prowadzę też chór na Akademii Muzycznej i rzeczywiście – zajmuję się wieloma projektami związanymi z Narodowym Forum Muzyki.

I jak Pani godzi te wszystkie obowiązki?

To wszystko się ze sobą bardzo przenika. Robiąc jeden projekt, czy wykonując jedną pracę zbieram doświadczenie, spotykam ludzi, którzy mnie inspirują do nowych pomysłów, bardzo często zazębiających się zarówno personalnie, jak i ideologicznie. Może przede wszystkim ideologicznie. Bo cały czas przyświeca mi najważniejsza idea: żeby jak najwięcej ludzi doświadczało dobroczynnej roli śpiewu, żeby odkrywało swoje nowe przestrzenie, żeby czuło się lepiej, było szczęśliwszych poprzez to, że kontaktują się ze śpiewem. I właściwie nie jest już ważne, czy to są dzieci, jak w projekcie Śpiewająca Polska, czy młodzi ludzie u progu zawodowstwa, jak w Polskim Narodowym Chórze Młodzieżowym, czy też studenci, którzy będą zmierzać w stronę zawodową.

Ale wydaje się, że to zupełnie różne obszary działania! Wymagają chyba różnego sposobu pracy?

To zależy od tego, z kim pracuję. Jeśli pracuję z zawodowcami i dla publiczności, która oczekuje tego zawodowstwa, to bezwzględnie najważniejszy jest najwyższy poziom. Chór NFM jest oczywiście chórem zawodowym. To jakby zwieńczenie kariery każdego zawodowego śpiewaka zespołowego. Jednak równie ważne są inne obszary: edukacja, melomani, działania terapeutyczne czy hobbystyczne. To pozornie inna przestrzeń, ale wymaga podobnych umiejętności. Ostatnio moi chórzyści, którzy przez lata śpiewali ze mną w wielu chórach, prosili mnie, żebym znowu poświęcać im trochę czasu i się z nimi spotykać. I od stycznia spotykamy się raz w tygodniu. Założyliśmy Chór Feniks, odrodzony jak feniks z popiołów. Często są to nawet małżeństwa chóralne i mają już własne dzieci. Nasze spotkania są piękne – śpiew pozostał w ich życiu, jest dla nich ważny cały czas, nawet jeśli obowiązki rodzinne czy zawodowe nie pozwalały im przez lata aktywnie działać, wciąż o tym marzyli i chętnie do tego wracają. To właśnie ta misja, którą mam wciąż gdzieś z tyłu głowy...

Chór NFM obchodził jubileusz 10-lecia. Jak by Pani podsumowała ten okres?

Z jednej strony wydaje się, że to tylko dziesięć lat! Zwłaszcza w porównaniu z innymi zespołami. Uniwersytet Muzyczny obchodzi dziewięćdziesięciolecie, a są też zespoły chóralne stuletnie i ponad stuletnie. Ale kiedy patrzę wstecz i analizuję liczbę projektów, ich różnorodność, liczbę miejsc, w których śpiewaliśmy, artystów, z którymi mieliśmy przyjemność współpracować, to można by było tym obdzielić, jak sądzę, nawet trzy jubileusze! Cudownie się na to patrzy.

Bardzo intensywne dziesięć lat?

Bardzo intensywne! Na początku Chór NFM był chórem projektowym, nie było jeszcze pieniędzy na etaty.

Projektowy, czyli zbierany do określonych działań?

Pracowaliśmy na zlecenie – umowę o dzieło pod kątem przygotowywania konkretnego koncertu. Po dwóch latach dyrektorowi Andrzejowi Kosendiakowi udało się pozyskać pieniądze na 40 półetatów, a po kolejnych dwóch latach – na całe etaty dla czterdziestu śpiewaków. I od tego czasu mamy komfort pracy i staliśmy się dzięki temu atrakcyjni na arenie ogólnopolskiej. Bo mimo tego, że Wrocław jest miastem dużym, to dla stworzenia 40-osobowego chóru z bardzo dobrych śpiewaków, wydaje się za mały. Trzeba być otwartym na konkurencyjnych wokalistów z całej Polski. Te etaty dały nam taką możliwość.

Dyrektor Kosendiak potrafi różne rzeczy, które nikomu innemu się nie udają!

Tak, bezwzględnie, jest magikiem!

Ale wróćmy do podsumowania.

Wciąż trwa rok jubileuszowy i dajemy wiele koncertów podsumowujących, prezentując różne nurty naszej pracy. W związku z tym nasuwają mi się takie trzy podstawowe wnioski.

Po pierwsze, trzeba mieć w chórze fantastycznych śpiewaków-solistów. Chór jest tak dobry, jak dobre jest jego najsłabsze ogniwo. Jestem przeciwniczką dzielenia techniki wokalnej na chóralną i solową. Śpiewa się albo dobrze, albo źle. Wszystko zależy od typu głosu – ktoś może lubić operę i w operze może śpiewać duże role dramatyczne albo liryczne subretki, może lubić musical, może lubić śpiew zespołowy, a w tym zespołowym może się specjalizować w muzyce dawnej albo współczesnej czy romantycznej, w końcu może uprawiać kameralistykę wokalną. Tylko wszystko to trzeba to robić dobrze. Dobry chór musi się składać z dobrych śpiewaków zespołowych. Czyli z jednej strony mających fantastyczną technikę, z drugiej strony posiadających dużą świadomość śpiewu w zespole, z doświadczeniem na tym polu i pewną elastycznością głosową..

A kolejny wniosek?

Chór musi śpiewać szeroki repertuar. Taki chór jak my, czyli chór typu filharmonicznego musi śpiewać dużo, zarówno a cappella, jak i w małych składach, barok i duże formy romantyczne, a nawet współczesną muzykę. Ale – i to trzeci wniosek – nie może wszystkiego. Trzeba wiedzieć, w czym się nie odnajdujemy. I te dziesięć lat wyraźnie pokazało, w czym zespół się nie odnajduje. Braliśmy udział w wielu projektach i one były ważne na etapie rozwoju zespołu pod kątem jego sprofilowania. W pewnym sensie one musiały się zdarzyć.

Czyli wiecie już co do was pasuje, a co nie?

Taki chór jak my – duży zespół – stanowczo nie powinien śpiewać muzyki renesansowej. Małe zespoły również mogą mieć z nią trudności. To jest bardzo specyficzny gatunek, często niedoceniany. Bywa, że brakuje świadomości, jak dużej pracy wymaga wykonywanie takich utworu w małym składzie – chodzi o wzajemne słuchanie się i odpowiednie kształtowania brzmienia. W dużym zespole na pewno nie odnajdziemy się w tym gatunku, chociaż doświadczenie z tą przestrzenią było dla nas bardzo ważne i cenne – przede wszystkim dla umiejętności realizowania form polifonicznych różnego typu. Drugą dziedziną „nie dla nas” jest rozrywka. To przestrzeń, która wymaga jeszcze innej techniki i też trzeba się w niej specjalizować, żeby dobrze to robić. Udawanie, że też to umiemy, nie przystoi chórowi zawodowemu i z tej przestrzeni również rezygnujemy, choć braliśmy udział w bardzo ciekawych projektach z pogranicza jazzu i rozrywki, które wymagały od nas brzmienia typowo rozrywkowego. Z tym wiąże się też wniosek – chyba już czwarty – że jeśli tworzymy chór filharmoniczny, potrzebujemy bardzo różnych śpiewaków i musimy śpiewać różne rzeczy: muzykę współczesną, bardzo nowoczesną i dawną, np. barok.

Czyli trzeba różnicować sposób śpiewu?

Dobrze mieć w chórze śpiewaków, którzy to potrafią. Na przykład. muzyka barokowa wymaga pewnego bardzo wyrównanego brzmienia w całej skali, podobnego kolorystycznie w całym rejestrze głosu. Muzyka współczesna natomiast pisana jest często środkami niewokalnymi, wymaga ogromnej elastyczności głosu, wielobarwności, niestronienia od  eksperymentów wokalnych. Dzięki temu, że w Chórze NFM są tak różne osoby, możemy robić tak rozmaite projekty. I tego chciałabym się trzymać, iść dalej w tym kierunku – żeby na tych indywidualnościach budować zespół, który – jak trzeba – zabrzmi niczym grupa idealnie dobranych i jednakowo brzmiących solistów lub zaśpiewa bardzo zróżnicowany program.

Kto kształtuje repertuar Chóru? Często bywa on jednym z elementów aparatu wykonawczego i wówczas pełni swoistą funkcje usługową, więc musi podporządkować się narzuconemu repertuarowi. Ale śpiewacie też a cappella. Macie wówczas większą wolność i możliwość wyboru repertuaru. Jak to w praktyce wygląda?

Od samego początku, kiedy Andrzej Kosendiak powoływał nowe zespoły, wtedy pracujące w Filharmonii, a teraz – w Narodowym Forum, dawał dyrektorom dużą swobodę artystyczną. Na początku, kiedy zespół się rozwijał, miałam możliwość nieśpiewania wszystkich dzieł oratoryjnych, do których goszczący u nas dyrygenci zapraszali chór. Ponieważ wydawało mi się, że to jeszcze nie jest ten moment w rozwoju zespołu. Teraz chór znajduje się już na takim etapie, że jeśli tylko mamy czas, to bierzemy udział w takich przedsięwzięciach – możemy się podjąć każdego wyzwania. Program buduję w ten sposób, że najpierw otrzymuję propozycje od różnych zespołów lub naszych orkiestr, które mają swoje plany repertuarowe. Zbieramy też z kraju i z zagranicy propozycje uczestnictwa w różnych projektach. I to uzupełniam naszymi projektami chóralnymi, a cappella bądź z towarzyszeniem pojedynczych instrumentów czy nawet małych zespołów instrumentalnych. Żeby utrzymać poziom chóru, musi on śpiewać a cappella, by słuchać się wzajemnie i pilnować dyscypliny wokalnej. Tu nigdzie nie można się schować, potrzebna jest niezwykła kontrola, a każdy niuans jest słyszalny, więc można naprawdę popracować nad detalami. I to jest bardzo mobilizujące. Dla higieny pracy zespołu takie śpiewanie jest bardzo ważne. Przynajmniej cztery koncerty w sezonie staramy się śpiewać a cappella. Czasem zapraszamy dyrygentów gościnnych, co wprowadza do zespołu dużo świeżości.

Repertuar płyty „De profundis”, na której chór śpiewa a cappella, był wybierany przez Panią?

Tak, to jest repertuar wybrany przez mnie. To trzecia płyta z naszego cyklu. Do tej pory pojawiły się „Słowa dźwiękiem malowane” i „Miłość na ludowo”, a teraz – „De profundis” z polską muzyką XX i XXI wieku. Z większością tych utworów zetknęłam się, pracując z chórami akademickimi. W Polsce chóry akademickie to świetne zespoły, które często wykonują bardzo trudną, ambitną muzykę i są najlepszymi promotorami naszej polskiej kultury i literatury chóralnej. Niestety borykają się z problemami finansowymi i nie stać ich na to, żeby płytę którą nagrywają, wydać w wersji dostępnej w sklepach muzycznych. Robią dużo tańsze albumy promocyjne reklamujące zespół. I kiedy przychodzimy do sklepu muzycznego w Polsce, to mamy nagrania dwóch, może trzech chórów. Kiedy chciałam przyjaciołom z zagranicy sprezentować płytę i pokazać, że mamy też piękną polską muzykę chóralną, że jest u nas co śpiewać i czego słuchać, spotykałam się wciąż z tymi samymi nagraniami – albo muzyka dawna, albo bardzo ciekawa, ale zbyt eksperymentalna muzyka współczesna. Natomiast muzyka, która jest do wielokrotnego słuchania i do śpiewania, jest po prostu rzadko dostępna.

Postanowiłam tę lukę wypełnić serią płyt z polską muzyką chóralną. „De profundis” to właśnie tego typu materiał. Mamy piękną muzykę religijną i jest jej na tyle dużo, że mogłam tym razem skupić się na psalmach. Zrobiłam kompilację, żeby pokazać jak największy przekrój muzyki. Znaleźli się tam kompozytorzy urodzeni w pierwszej połowie XX wieku, niedawno zmarli, tacy jak Józef Świder, Andrzej Koszewski lub Marek Jasiński, autorzy doświadczeni, którzy tworzą dzisiaj, jak Romuald Twardowski, Paweł Łukaszewski, Marcin Łukaszewski, Miłosz Bembinow, a także młodzi, którzy dopiero zaczynają: Michał Zieliński, Andrzej Bielerzewski. Zależało nam również, żeby pokazać, że muzyka polska wykonywana jest nie tylko w naszym rodzimym języku. Język polski z dużą liczba spółgłosek szczelinowych jest trudny i właściwie nie do wypowiedzenia np. przez odbiorców angielskich bądź niemieckojęzycznych. Dlatego zamieściłam na tej płycie wiele utworów po łacinie, w języku angielskim, a także np. starocerkiewnosłowiańskim. Są tam oczywiście również kompozycje w języku polskim, ale większość wykonywana jest w językach ogólnodostępnych odbiorcom europejskim – melomanom czy chórom.

Proszę zdradzić coś z przyszłorocznych planów.

W przyszłym roku chcemy wydać płytę do tekstów „Pieśni nad pieśniami”. Koncert promujący ten album planujemy na grudzień. Mamy też w planach kilka wydarzeń instrumentalno-wokalnych z naszymi orkiestrami, no i oczywiście koncerty a cappella. W czerwcu przyjeżdża do nas Stephen Layton, w lutym planujemy koncert z Japonką Kaoru Tani – laureatką konkursu dyrygenckiego, który odbył się w grudniu 2016 roku we Wrocławiu, a we wrześniu podczas Wratislavii śpiewamy „Widma” Moniuszki i „Pasję wg św. Łukasza” Telemanna.

Jednym słowem – macie co robić?

Planujemy regularną pracę, wyciągając wnioski z dziesięciu lat istnienia chóru. Chcemy dalej się rozwijać jako zespół. Nie osiąga się poziomu raz na zawsze. Trzeba go utrzymywać każdym kolejnym koncertem. I dlatego naszym głównym i podstawowym celem jest dawanie za każdym razem bardzo dobrego koncertu!

Rozmawiała Iwona Ramotowska
dolce-tormento.blogspot.com
dolce-tormento.pl

  • PKO Bank Polski jest strategicznym partnerem Narodowego Forum Muzyki we Wrocławiu, wspierając program artystyczny tej instytucji oraz działające w nim zespoły muzyczne. Płyta „De profundis – Polish Psalms of the 20th and 21st Century” została nominowana do nagrody Fryderyka 2017 w kategorii Album roku muzyka chóralna oratoryjna, operowa.

Czytaj także:

Quo Vadis nominowane do Fryderyka

Nagrania z NFM nominowane do Fryderyka

loaderek.gifoverlay.png