2016.09.13

Tropikalny 34. PKO Wrocław Maraton za nami

Tropikalne warunki, najwyższe uznanie dla biegaczy, rozsądek organizatorów i rekord frekwencji odłożony na kolejną edycję. 11 września do mety dobiegło 4125 zawodników, z czego ponad połowa wzięła udział w akcji charytatywnej dla Szymka.

Tropikalny 34. PKO Wrocław Maraton za nami

Gdy ostatni maratończycy kończyli bieg, spotkaliśmy w strefie mety, mającego oko na rzeczy ważkie, dyrektora biegu Wojciecha Gęstwę. – Co prawda nadaliśmy rekordowe ponad 5,5 tysiąca numerów startowych, ale wiedzieliśmy, bacznie śledząc prognozy pogody, że nie ma mowy, aby taka sama liczba biegaczy zameldowała się na starcie. Mało tego, naszymi działaniami celowo wpłynęliśmy na ograniczenie maratońskiego grona. Tuż przed biegiem, wszystkimi możliwymi kanałami, odradzaliśmy udział gorzej przygotowanym. Prosiliśmy, żeby biegacze zastanowili się, czy rzeczywiście są tak wytrenowani, że poradzą sobie z królewskim dystansem w tak skrajnych warunkach. Wiedzieliśmy, że w dniu biegu będzie powyżej 30 stopni Celsjusza i tak rzeczywiście było. Nasze apele poskutkowały. Wystartowało około 4300 biegaczy, ale interwencji medycznych było tyle, co podczas biegu w normalnych warunkach. Cieszę się, że nasze apele o rozsądek najwyraźniej dały efekt, a rekord frekwencji odbijemy sobie za rok. Raz, że będzie to jubileuszowa 35. edycja PKO Wrocław Maratonu, a dwa że przecież będą to jednocześnie Mistrzostwa Europy na tym dystansie, więc nasze rekordowe plany wydają się oczywiste – stwierdził Gęstwa.

Dyrektora zapytaliśmy też o ułatwienia przygotowane na rozgrzanych do czerwoności ulicach Wrocławia. – Było tego sporo. Co 2,5 km mieliśmy punkty z wodą, izotonikami i żelami dla biegaczy. Rozstawiliśmy też na trasie kilkanaście kurtyn wodnych. Wydaje mi się, że więcej zrobić już nie mogliśmy. Najchętniej wyłączylibyśmy na czas biegu tę lampę świecącą na niebie. Możemy we Wrocławiu sporo, ale akurat to leży poza naszymi kompetencjami – żartował.

Asfalt topił się pod nogami

Troskę organizatorów doceniła Iza Sławińska. Urocza blondynka odpoczywała po biegu na jednym z trawników na terenie Stadionu Olimpijskiego. – Zacznę od tego, że jestem z siebie dumna. Taki upał, a ja prawie o godzinę poprawiłam życiówkę. Co prawda poprzednia nie była specjalnie wyśrubowana – był to czas tuż poniżej 5 godzin. Dzisiejszy start był moim drugim w maratonie. Szykowałam się 3 miesiące i byłam na tyle wytrenowana, że nie wahałam się czy wystartować w upale. Po drodze straciłam trochę rezonu, bo po dwóch godzinach zrobiło się nieznośnie. Miałam wrażenie, że asfalt się topi pod nogami. Koszmarne odczucie. Sytuację ratowały kurtyny wodne. Cudownie, że było ich całkiem sporo. Dawały niezwykłą ulgę. Na tę chwilę powiedziałabym, że gdyby nie one, to może zeszłabym z trasy – zastanawiała się.

Takich dylematów nie miała odpoczywająca tuż obok trójka maratończyków. Na pierwszy rzut oka wyglądali na biegowych wyjadaczy. Bez większych oznak zmęczenia gawędzili nie tylko o bieganiu. Najbardziej rozmowny był Łukasz Likiernik. – Przyjechaliśmy we trzech z niedaleka, bo z Legnicy. W maratonach startujemy od trzech lat i pewnie, gdyby nie ta temperatura, „połamalibyśmy” życiówki. Nawet niewiele nam zabrakło. Uda się pewnie w Krakowie. Tam upały się nie przytrafią. Dziś na całej trasie szukaliśmy cienia. Gdy tylko zobaczyliśmy, że część ulicy jest osłonięta drzewami, albo pomaga jakiś budynek, to my hyc na tę stronę. Przekażcie innym, mniej doświadczonym biegaczom, że to naprawdę na taki długim dystansie gra rolę. Nie mamy się w żadnym razie za maratońskich rutyniarzy, ale kilka razy startowaliśmy tu i tam, napatrzyliśmy się jak to robią ci bardziej doświadczeni od nas i teraz możemy sami coś podpowiedzieć – zakończył.

Dzieci zadowolone

Co ciekawe, mimo upału, sporym wzięciem cieszyło się miasteczko lekkoatletyczne. Rodzice nie wystraszyli się palącego słońca i zaglądali w strefę sprintów skoków i rzutów. Całość koordynował były mistrz świata w wieloboju Sebastian Chmara. – Przyznam, że w tych warunkach liczba dzieciaków kompletnie mnie zaskoczyła. Było ich prawie 500, drugie tyle stanowili rzecz jasna rodzice. Ci, jak zwykle, przypominali sobie w naszym miasteczku czasy zamierzchłe, gdy byli nieszlifowanymi brylantami królowej sportu i ścigali się razem z pociechami. Do skoku wzwyż już się tak nie wyrywali, ale do sprintów i owszem. Fotokomórka, bloki startowe – to robi wrażenie nie tylko na dzieciakach jak się okazuje. Z naszego punktu widzenia najważniejsze jest to, że edukacja lekkoatletyczna znalazła swoje miejsce przy dużych imprezach biegowych. Tędy droga. Rodzice startują, my zajmujemy się ich dziećmi. Wszyscy zadowoleni – podsumował. Warto dodać, że imprezie towarzyszył też PKO Bieg Rodzinny na trasie ok. 2 km. Na starcie stanęło ponad 1,7 tys. osób.

Pomogliśmy Szymkowi

Podsumowując pobyt w upalnym Wrocławiu jak zwykle wspomnimy o masie biegaczy filantropów. Tym razem aż 2208 osób przypięło do koszulek kartkę z napisem: „biegną dla Szymka”. Chłopiec cierpi na bardzo rzadką wadą genetyczną, tzw. zespół De Grouchy’ego powodującą wiele chorób. Obecnie czeka go kolejna operacja wady serca. Darowizna przekazana przez Fundację PKO Banku Polskiego zostanie przeznaczona na operację serca 12-latka.

Krzysztof Łoniewski
Dziennikarz programu III Polskiego Radia

  • Najszybciej do mety 34. PKO Wrocław Maratonu dotarł Kenijczyk Kyeva Cosmas Mutuku z czasem 2:14.38. Podium uzupełnili jego rodacy Too Silas Kiprono (2:18:37) oraz Kibire Moses Kipruto (2:18:55). Najlepszym Polakiem, który zajął 4. Pozycję, okazał się Paweł Ochal z czasem 02:20:36. Pierwszą kobietą na mecie była Kenijka Stellah Jepngetich Barsosio, która osiągając czas 02:34:09 (8. miejsce w klasyfikacji ogólnej) ustanowiła nowy rekord wrocławskiego biegu w klasyfikacji pań.

Czytaj także:

Złota trójka wrocławskiego maratonu

Zacznij odliczanie do maratonu

PKO Bank Polski partnerem największej imprezy biegowej na Dolnym Śląsku

 

Pliki do pobrania

loaderek.gifoverlay.png