2018.12.27

Henryk Szost: Możemy mieć w polskich biegach frekwencję na poziomie 20-25 tys. osób

„Zainteresowanie bieganiem rośnie w Polsce z roku na rok. Możemy mieć frekwencję na poziomie 20-25 tys. osób, ale organizatorzy muszą zadbać o to, żeby ich biegi były rozpoznawalne w całej Europie” – uważa Henryk Szost, który od 2012 r. pozostaje rekordzistą Polski w maratonie.

Pod względem startów biegowych rok 2018 był dla ciebie dość trudny. Jak go podsumujesz?

Ten rok był zdecydowanie nieudany. Moim głównym celem były mistrzostwa Europy w maratonie, które odbywały się w Berlinie. Niestety, aura pokrzyżowała plany nie tylko mi, ale i większości maratończyków z Europy. Trudno było mi biegać w temperaturze, która dochodziła do 30 stopni Celsjusza. Miasto było nagrzane, blokowiska oddawały upał, a mój organizm po 25. kilometrze totalnie się odwodnił. Nie byłem w stanie utrzymać tempa biegu i ostatecznie zająłem 19. miejsce.

Wiosną startowałeś w maratonie w Hanowerze i zająłeś w nim piąte miejsce. Jak zapamiętałeś ten występ?

W kwietniu wróciłem z obozu treningowego w Stanach Zjednoczonych i byłem dobrze przygotowany do tego biegu. W trakcie obozu mieliśmy temperaturę w granicach 10-15 stopni Celsjusza. Podobna panowała wtedy w Polsce. Kiedy przyjechałem do Hanoweru było dużo cieplej. Już na starcie było 20 stopni Celsjusza, a w połowie dystansu mieliśmy 25 stopni. To był totalny szok dla organizmu. Podobnie jak w Berlinie. Można więc powiedzieć, że w tym roku zupełnie nie miałem szczęścia do warunków na trasach maratonów.

Nie obeszło się też bez poważnych kłopotów na trasie.

Tak. Aż trzy razy musiałem się zatrzymać. Na 37. kilometrze myślałem o tym, żeby zejść, bo odczuwałem silne bóle nogi. Ostatecznie uzyskałem czas 2:13.37. Jak na trzy postoje – nie był najgorszy. Wiadomo jednak, że moją ambicją było złamanie czasu 2:10.00. Próbowałem jeszcze podjąć walkę o jesienny start w maratonie, ale złapałem kontuzję, która wykluczyła mnie z sezonu.

Jesienią wziąłeś za to udział w sponsorowanym przez PKO Bank Polski warszawskim Biegu Niepodległości, podczas którego odnotowano rekord frekwencji biegu ulicznego w stolicy. Tylko w biegu głównym wystartowało 17 025 osób, z czego do mety biegu dotarło 16 771 uczestników. Wierzysz, że wkrótce doczekamy się w takich zawodach frekwencji na poziomie 20-25 tys.?

Oczywiście, że możemy mieć taką frekwencję, bo zainteresowanie bieganiem rośnie z roku na rok. Co prawda organizatorzy niektórych zawodów żalą się, że frekwencjach w ich biegach maleje, ale jest to spowodowane tym, że w całej Polsce przybywa imprez. Amatorzy biegania mają potężny wybór w całym kraju. Co do wspomnianej frekwencji w Warszawie, wydaje mi się, że bardzo pomogła tu setna rocznica odzyskania przez Polskę niepodległości. Wielu ludzi chciało na sportowo świętować ten wyjątkowy dzień. Czy dojdziemy do takich liczb jak 20-25 tysięcy uczestników? Myślę, że tak, ale organizatorzy muszą dbać o to, żeby ich biegi były medialne i rozpoznawalne w całej Europie jak ma to miejsce np. z maratonem w Berlinie. Wtedy można będzie myśleć o ściągnięciu ludzi z całej Europy. Na razie większość startujących w zawodach nad Wisłą to Polacy.

Podczas Biegu Niepodległości, podobnie jak w trakcie wielu innych zawodów biegowych w naszym kraju, odbywała się akcja charytatywna Fundacji PKO Banku Polskiego „biegnę dla…”. Jak postrzegasz podobne inicjatywy?

Myślę, że to bardzo dobry pomysł. Cieszę się, że przy okazji takich wydarzeń sponsorzy przeznaczają środku na szczytne cele. Każda metoda, żeby pomóc innym, jest bardzo dobra. Tysiące biegaczy, którzy przyłączają się do takich akcji charytatywnych, są tego najlepszym dowodem. To naprawdę super sprawa.

4 marca 2012 roku ustanowiłeś rekord Polski w maratonie, który wynosi 2:07.39 i do tej pory jest niepobity. Jakie postrzegasz szanse, że ktoś z polskich biegaczy zdoła go pobić?

Szanse są zawsze. Zresztą, patrząc na nowy rekord świata Eliuda Kipchoge – 2:01.39 – można powiedzieć, że rekord Polski to żaden wynik.

A jednak przez sześć lat nikt w Polsce nie zdołał go poprawić…

Ja podobnych wyników miałem trochę więcej. Trzy najlepsze polskie czasy w maratonie należą do mnie. Uzyskiwałem je przede wszystkim w Japonii, gdzie trafiałem na bardzo dobre warunki do biegania. Na pewno znajdzie się ktoś, kto w końcu ten mój wynik pobije – rekordy są od tego, żeby je bić. Dla mnie ten wynik był zaskoczeniem, bo przeskoczyłem wtedy o dwie minuty – z 2:09. Po zawodach byłem bardzo zmęczony, ale z drugiej strony odnosiłem wrażenie, że mogłem pobiec… jeszcze szybciej. Choćby o kilka sekund. Do tej pory mi się to nie udało.

Kto z Polaków może go pobić?

Ktoś z młodego pokolenia, np. Szymon Kulka, który ma 25 lat i jest mocno utalentowany. Jeżeli kariera i zdrowie mu pozwolą, to na pewno będzie się kręcił koło tego wyniku i może w końcu go pobije.

Jakie są twoje plany biegowe na przyszły rok?

Cel numer jeden to London Marathon na wiosnę. Później czekają mnie Wojskowe Igrzyska w Chinach. Te dwa starty będą dla mnie bardzo ważne. Mam 36 lat, ale Eliud Kipchoge w podobnym wieku był w stanie pobić rekord świata. I to jaki! Mam nadzieję, że moje zapasy mocy okażą się wystarczające, żeby dobrze pobiec. Wierzę w siebie i w to, że będę w stanie uzyskać dobre wyniki.

Rozmawiał Marek Wiśniewski

  

Czytaj także:

Nie przegap zapisów! Rusza organizacja 7. PKO Nocnego Wrocław Półmaratonu i 37. PKO Wrocław Maratonu

Czy człowiek jest w stanie złamać 2 godziny w maratonie?

Biegajmy mądrze #1. Jak biegać w mrozie -10 stopni i nie zachorować?

loaderek.gifoverlay.png