2018.06.05

Morskie opowieści w przeddzień Dni Morza w Szczecinie

Koncerty na czterech scenach, z których jedna będzie pływająca. Wesołe miasteczko i wiele innych atrakcji dla rodzin z dziećmi. Warsztaty, spotkania, ale przede wszystkim… ponad 40 jednostek pływających. Tak właśnie zapowiadają się Dni Morza w Szczecinie. Wydarzenie, którego sponsorem głównym jest PKO Bank Polski, odbędzie się w drugi weekend czerwca (8-10.06).

Czym jest morze dla ludzi z nim związanych, jak wygląda praca na wodzie, a jak życie na lądzie w ciągłej rozłące – opowiadają Joanna i Benedykt Hac, córka i ojciec.

Co to znaczy praca na morzu?

Joanna: Bardzo często słyszałam opowieści taty o miejscach, które odwiedził, ale dopiero później dowiadywałam się co robił – a i to nie zawsze w stu procentach. Oczywiście u nas w domu wiele pytań tata kwitował stwierdzeniem „tajemnica wojskowa”, więc szczegółów nie znałam nigdy. Zresztą, teraz gdy mam swoje dziecko, wiem, że dobrze robił mówiąc mi tylko tyle, ile powinnam wiedzieć. W końcu mogłam opowiedzieć obcym ludziom wszystko, bo jako dziecko byłam straszną gadułą. Wiedziałam, że jest hydrografem, że bada dno morskie i szuka wraków. Później już zdarzało się, że patrzyłam na olbrzymie płachty wydruków z wrakami, które jakiś czas wcześniej odkryli i zgłosili, a tata opowiadał o tym, co to może być, patrząc na obraz sonarowy (odbicie dźwięku od obiektu). Bo wtedy jeszcze nie mieli takich narzędzi, które od razu pokażą obraz 3D ani ROV – pojazdów podwodnych z kamerami, które same popłyną i nagrają obiekt. Dziś to wszystko już jest dostępne, wtedy używaliśmy wyobraźni. 

Benedykt: Prawie 18 lat pływałem na dużym hydrograficznym okręcie Marynarki Wojennej. Przez 10 lat byłem jego dowódcą. To rzadkość, bo zwykle oficerowie często zmieniają stanowiska – ja znalazłem swoje miejsce przy pierwszym podejściu. Najnowocześniejszy sprzęt, świetnie wykszatłceni, wyjątkowi ludzie, ciekawe zadania, ogrom wyzwań i bardzo wiele ciężkiej pracy. Niezliczona liczba szkoleń, studiów, kursów i egzaminów. To obraz życia na tym okręcie – czasem długie rejsy prawie na Antarktydę, czasem ponadprzeciętne wyzwania, np. akcja ratowania załogi promu Jan Heweliusz (nomen omen mój okręt nosił miano HEWELIUSZ). Wyjątkowa praca pełna żmudnej hydrograficznej roboty, tzw. orania morza i równocześnie pełna wyzwań służba, w której trudno przewidzieć, co wydarzy się za chwilę, a radykalna zmiana planów w ciągu kilku sekund to norma. Praca wymagająca zdolności do błyskawicznego podejmowania decyzji, które nie miały prawa być złe, bo to mogło kosztować czyjeś zdrowie lub życie. Każdy dzień inny. Wiele przyjaźni na całe życie. Dwa lata próbowałem pływać na handlowych statkach holenderskich jako starszy oficer. To był trudny, ale dobry czas – mogłem szybko zmienić swój ogląd życia w cywilu i inaczej spojrzeć na pracę na morzu. Brak rozbudowanego ceremoniału (w przeciwieństwie do Marynarki Wojennej), inni ludzie, inne problemy. Ale jest coś wspólnego w ludziach morza – są twardzi i nigdy się nie poddają. Kiedy skończyłem pisać doktorat, wróciłem do pracy naukowej w Instytucie Morskim, zbudowałem najnowocześniejszy statek badawczy w Polsce (na tamten czas), przez pięć lat byłem jego kapitanem. Wykonywaliśmy prace badawcze na Bałtyku i na Morzu Północnym. Wiele doznań i przygód. Ciekawa praca, wyjątkowi ludzie wiele nowoodkrytych wraków. Dużo publikacji. Od ośmiu lat organizuję pracę dużego zespołu naukowców (geofizyków, geologów, hydrografów), marynarzy, mechatroników i wielu innych specjalistów, by realizować zadania, jakie stoją przed Zakładem Oceanografii Operacyjnej, którym kieruję. Złośliwi mówią, że jestem w tym ZOO małpą naczelną – coś w tym jest!

Jak wyglądają przygotowania do wyprawy na morzu?

Benedykt: Wszystko jest zorganizowane. Okręt czy statek to małe miasto na wodzie – kuchnia, piekarnia, pralnia, suszarnia, pełny socjal (kabiny, mesa, laboratoria). Każdy wie, co ma robić i jak się zachować. Wszystko opisane jest w procedurach. Nuda. Dostawy żywności, wody, sprzętu, paliwa, przygotowane tak, żeby nie trzeba było tracić cennego czasu – to robota biura. Inaczej jest, gdy organizuję wyprawy na wraki czy poszukiwanie wraku Orła. Tu wszystko robimy sami. Mam już taką wiedzę i doświadczenie, że praktycznie nic nie idzie na kartkę – wszystko z głowy. To ryzykowne, bo nie można wrócić z morza do portu, bo ktoś czegoś zapomniał. Ale jak dotąd działa. Jak zwykle, z braku czasu, zakupy, zaopatrzenie, sprzęt muszą być przemyślane do ostatniego szczegółu zanim zaczniemy cokolwiek robić, bo za każdą godzinę statku płaci się krocie – nie ma miejsca na wątpliwości i zastanawianie.

Czy morze kojarzy się z rozłąką?

Joanna: O tak! Odkąd pamiętam, mój tata często wypływał. To była służba, z tym się nie dyskutowało, ale gdzieś w duszy zawsze była tęsknota. Chociaż też i pewność, że skoro wypływa, to wróci. Zresztą w tej pewności utrzymywała mnie moja mama, która w momentach nieobecności taty była obojgiem rodziców. Ale tęsknota nas też bardzo zbliżała –  wydaje mi się, że tacy stęsknieni, kiedy już się spotkaliśmy po tych miesiącach z dala od siebie, to rodzinna miłość była jeszcze mocniejsza.

Benedykt: Nie inaczej – praca na morzu prawie zawsze kojarzy się z rozstaniami. Szczególnie w Marynarce Wojennej, gdzie na pokładzie okrętu nie ma miejsca dla rodzin. Zatem zawsze oddzielnie. Żona i córka na lądzie próbują uporać się z problemami dnia codziennego, ja na morzu realizując kolejne wyzwania. Na morzu poczucie rozłąki jest szczególnie silne, bo mimo iż na małej przestrzeni żyje i pracuje wiele osób, to jednak nigdy nie mogą one zastąpić rodziny. Życie toczy się wartko i leniwie zarazem. Kiedy sprawy umykają jedna po drugiej, traci się poczucie czasu, nie ma też poczucia tęsknoty. Często jednak natychmiast po szalonej aktywności dopada nas stan zmęczenia i pewnego lenistwa, a wtedy tęsknota uderza z olbrzymią siłą. Można z tym żyć – to kwestia treningu.

Jak sobie radziliście z tęsknotą?

Joanna: Pamiętam, że jako dziecko dostawałam mnóstwo kartek pocztowych i listów z miejsc, w których był tata. Mam ich dziś całe pudła. Wtedy, gdy dzieliły nas tysiące mil morskich, te kartki zmniejszały trochę poczucie oddalenia. Mówimy o latach 80. i 90., gdy inne formy kontaktu niemal nie istniały – były telefony satelitarne, ale jakoś nie dawały tyle szczęścia, co kolorowe kartki z odległych krajów.

Benedykt: Praca, praca i dla odmiany praca. Dużo nauki, sporo czytania, czasem trochę czasu spędzonego z kolegami – zwykle mało, bo każdy ma swoje obowiązki, a system zmianowy powoduje, że jedni właśnie kładą się spać, kiedy inni wstają, jeszcze inni są właśnie w środku swojego dnia pracy. Najczęściej jednak samotność. Trzeba nauczyć się lubić swoje towarzystwo. Dużo czasu na przemyślenia, sporo na uprawianie hobby.

Czy pływaliście razem? Czy tata zabierał córkę na wycieczki lub do pracy?

Benedykt: Niestety nie. Ale jako dowódca dużego okrętu badawczego organizowałem wspólne Wigilie, Święta i inne uroczyste spotkania z załogą (dla załogi) w mesie i przy takiej okazji zabierałem Asię na okręt. Ile razy? Kilkadziesiąt. W przypadku Wigilii i Świąt to był rytuał, w którym Asia chętnie uczestniczyła – stanowiło to nieodłączny element naszego życia w tamtym czasie. Asia była maskotką załogi, a z czasem może nawet członkiem załogi. Doskonale znała okręt i jego tajemnice. Było miło.

Joanna: Bardzo rzadko zdarzały się takie przypadki – służba w marynarce wymagała tego, żeby rodzinę zostawiać raczej na lądzie. My byliśmy cywilami. Często za to bywałam na okręcie, kiedy był w porcie. Tak jak mówi tata, spędzałam tam Wigilie, święta wojskowe. Niektórych kolegów taty z tamtego okresu do tej pory nazywam wujkami, chociaż łączy nas tak naprawdę tylko ich wspólna służba. Kiedy byłam starsza, a tata odszedł z Marynarki Wojennej, zdarzało mi się płynąć z nim, gdy stał za sterem. To było wyjątkowe przeżycie.

Gdybyście mieli dokończyć myśl: morze to dla mnie…

Joanna: wolność.

Benedykt: nieodgadniona przestrzeń, w której pracuję od 40 lat. Ta część otaczającego nas świata, która kryje w sobie moc tajemnic, kolorowych i ciekawych, ale i mrocznych, mocno ponurych. Groźne i piękne zarazem. To jedyny w swoim rodzaju zapach wody, a czasami rozgrzanego sosnowego lasu, który czuje się zanim zobaczymy ląd. To przestrzeń, w której uprawiam swoje hobby, którym jest poszukiwanie i badanie wraków, szczególnie jednego – wraku okrętu podwodnego ORP Orzeł. To miejsce spełniania swoich zawodowych ambicji i realizowania marzeń. Miejsce, od którego można się całkowicie uzależnić.

Bardzo dziękuję!

Rozmawiała Oktawia Staciewińska

Czytaj także:

Ginące zawody wracają jako hobby!

Tactilis, czyli to co dotykalne

Mundial 2018 już za miesiąc! Jedź na MŚ 2018 do Rosji i kibicuj naszym!

loaderek.gifoverlay.png