„Siła Wajdy pochodzi nie tylko z jego talentu, ale też z umiejętności zarządzania talentami innych”. Rozmowa z dr hab. Rafałem Syską, kuratorem wystawy „Wajda”
Pierwsza na świecie monograficzna wystawa Andrzeja Wajdy, którą można oglądać od 6 kwietnia w Muzeum Narodowym w Krakowie, to multimedialny spektakl nie tylko przypominający, ale także interpretujący twórczość wybitnego reżysera. 2019-04-29
Do zbudowania imponującej wystawy wykorzystano pozostawione przez reżysera scenariusze, szkice, rysunki, zapiski i dokumenty produkcyjne. Oglądać będzie je można do 8 września. O pracy i emocjach towarzyszących jej powstawaniu opowiada kurator ekspozycji dr hab. Rafał Syska.
Dr hab. Rafał Syska – Adiunkt habilitowany w Instytucie Sztuk Audiowizualnych Uniwersytetu Jagiellońskiego. Historyk filmu i specjalista od kina współczesnego. Autor kilku książek, kilkudziesięciu artykułów i esejów naukowych poświęconych zjawiskom najnowszego kina, przemocy w filmie, neomodernizmowi i slow cinema, a także z zakresu analizy i historii filmu. Obecnie dyrektor Narodowego Centrum Kultury Filmowej w Łodzi.
Wystawa jest niezwykła. Nie tylko ze względu na miejsce, w jakim jest prezentowana, ale również z uwagi na bogactwo zbiorów i ogrom dorobku w portfolio mistrza. Co było największym wyzwaniem w przygotowywaniu ekspozycji?
Tych wyzwań było sporo. Najmniejszym wydawało się zgromadzenie obiektów, bo można było przypuszczać, że większość eksponatów związanych z Andrzejem Wajdą dość łatwo będzie zlokalizować, co dla osoby, która tworzy wystawę, jest pierwszym i fundamentalnym zadaniem. Tutaj tych obiektów było wiele i w dodatku bardzo różnych. Zaczną ich część Wajda sam zebrał, a później przekazał do archiwum Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha. Poza tym wiemy, że plakaty filmowe znajdują się w Muzeum Kinematografii, kostiumy w Narodowym Centrum Kultury Filmowej, filmy w odpowiednich studiach filmowych, z kolei dokumenty cenzorskie w Filmotece Narodowej, a główne nagrody w Ossolineum. Finalnie „poszukiwanie rzeczy” przysporzyło kłopotów – ten ogrom informacji należało po pierwsze wyselekcjonować i uporządkować, następnie poprowadzić narrację i zbudować opowieść, która nie będzie banalna, chronologiczna czy stereotypowa. Powiedziałbym, że to, co było łatwością, stało się potężnym wyzwaniem. Musieliśmy bowiem te wszystkie dobra, nie tylko materialne, pokazać w takim układzie zdarzeń i w takich sytuacjach ekspozycyjnych, żeby były one intrygujące, ciekawe, a zarazem opowiadały historię. Podsumowując – najpotężniejszym wyzwaniem było tworzenie historii, narracji.
Co wzbudza Pana największe emocje?
Choć pozornie o Andrzeju Wajdzie wiemy wszystko, albo przynajmniej bardzo dużo, okazuje się, że można o nim opowiedzieć w sposób, który nie realizuje stereotypowych wyobrażeń –możemy całą opowieść podzielić na tematy, a w tematach zawrzeć zaskakujące zestawienia. Jak choćby połączenie „Ziemi obiecanej” z „Dantonem”, a w środku „Człowiek z marmuru” i „Człowiek z żelaza”. Wydawałoby się, że jest to jakieś dziwaczne powiązanie, ale dla mnie to było odkrycie w opracowywaniu scenariusza wystawy, że rewolucja, która się zaczyna w adaptacji Reymonta, ma swój krwawy finał w czasie Rewolucji Francuskiej, ale po drodze posiada alternatywne zwieńczenie w postaci porozumień pokojowych z władzą. To właśnie, że można budować opowieści wewnątrz samej wystawy, mimo pewnych jej ram chronologicznych. Chciałem, żeby siła tej wystawy oparta była właśnie na niejednoznaczności narracyjnej.
Który eksponat z tej wystawy jest dla Pana najbardziej niezwykły czy też najważniejszy? Zastanawiam się w ogóle czy słowo „eksponat” jest tu odpowiednie…
Cała ta wystawa składa się w dużej mierze z różnego rodzaju eksponatów: dokumentów, plakatów, szkiców Wajdy, nagród, które otrzymał czy kostiumów filmowych, czyli eksponatów sensu stricte. Eksponatami są także same filmy. Do tego dodałbym jeszcze takie formy ekspozycyjne, jakimi są opowieści kontekstowe, które uległy różnym formom przekształceń. Np. eseje wideo, audiowizualne kolaże. Wśród nich znajdują się m.in. sekcja „Współpracownicy”, gdzie można usiąść i na dużym ekranie zobaczyć pracę ludzi, którzy są kompletnie anonimowi dla zwykłego „oglądacza filmów”, ale byli asystentami reżysera, scenografami, kostiumografami czy charakteryzatorami i odcisnęli na dziele Wajdy ogromne znaczenie.
Ale wracając do Pani pytania – gdybym miał wskazać jeden obiekt, to byłaby to kurtka Maćka Chełmickiego. Swego rodzaju ikona. Ponoć Zbigniew Cybulski przyszedł w niej na plan i choć Wajda miał zupełnie inny pomysł, aktor chciał koniecznie tę kurtkę nosić. Nie pasowała ona w ogóle do filmu „Popiół i diament”, bo przecież w tamtych czasach, w 1945 r., Maciek Chełmicki nie mógłby takiej kurtki nosić. Była bardziej symbolem przeobrażeń roku 1958, ale Cybulski czuł potrzebę unowocześnienia postaci Chełmickiego. Ta kurtka się zachowała i jest prezentowana na wystawie. Ma dodatkowo jeden smaczek, a mianowicie zamek błyskawiczny. Kiedy przyjrzymy się filmowi to są to zwykłe guziki. To dlatego, że kurtka jest nie tylko relikwią z filmu, ale jest też kostiumem. A kostium w każdych warunkach filmowych jest poddawany „recyklingowi”. I to jest fantastyczne w kinie!
Potrafi Pan wykazać jedno, ulubione dzieło z portfolio mistrza?
Jest ich wiele i to się zmienia wraz z upływem czasu. Ale po kolejnym oglądaniu filmów Wajdy wskazałbym „Wesele”. Jest to film powszechnie znany i ceniony, ale nieprawdopodobna jest jego historia. Na początku lat 60. Wajda miał przygotowany uwspółcześniony scenariusz do tekstu Wyspiańskiego, akcja działa się w PRL-u i była pełna niecenzuralnych smaczków i bez szans na realizację. Natomiast Wajda wiedział, że „Wesele” jest genialnym dramatem, który wymaga genialnej formy filmowej. I w latach 60. nie czuł, że forma dorosła do dramatu Wyspiańskiego, dlatego chciał to uwspółcześnić i nadać inną jakość. Po kilku latach, w końcówce lat 60., Wajda poczuł, że panuje nad narracją filmową – nad przestrzenią, barwą, akustyką. Choć minęło zaledwie kilka lat, w historii filmu nastąpiły ogromne przemiany. Wajda był jednym z najbardziej nowocześnie myślących reżyserów, świadomym tego, że język kina jest tak bogaty, że można stworzyć „fajerwerk” audiowizualny. I wtedy wrócił do „Wesela”. Nie uwspółcześnia, ukrywa się w kostiumie, ale zarazem wykorzystuje gigantyczny repertuar filmowych środków przekazu, angażuje najwybitniejszych artystów z różnych dziedzin – to takie nazwiska jak Eugeniusz Rudnik, Czesław Niemen, Stanisław Radwan. Jednocześnie kondensuje film do niecałych dwóch godzin: nadaje mu niezwykłe tempo, aktorzy cały czas muszą pozostawać w tańcu. Jest to niezwykle dynamiczny, absolutnie genialny spektakl filmowy.
Wciąż pokutuje w nas archaiczny obraz muzeum, w którym wystawy zwiedza się w ciszy i – do niedawna – w obuwiu ochronnym. Ta wystawa jest totalnym zaprzeczeniem stereotypów.
Ekspozycja wystawiennicza dzisiaj, zwłaszcza ta, która posługuje się audiowizualną narracją, multimediami, interaktywnością i immersyjnością doświadczenia, to widowisko. To spektakl, który angażuje wszystkie zmysły w sposób niesłychanie intensywny i nie pozwala biernie w nim uczestniczyć. Mogę zapewnić, że znużenie to ostatnia rzecz jaka może nas spotkać na tej wystawie. Raczej będzie to olśnienie i oszołomienie.
Rozmawiała: Oktawia Staciewińska