Ten ogrom twórczości taty jest niesamowity, szokujący, wspaniały – Małgorzata Śliwka-Cichoń opowiada o warsztacie ojca, Karola Śliwki
„Gdy patrzę na prace taty, to na wszystkich profilach, na których pojawia się kobieta, widzę mamę. W Słoneczku i Smyku widzę siebie” – mówi Małgorzata Śliwka-Cichoń, wspominając prace swojego ojca w dniu wernisażu wystawy „Karol Śliwka. Polskie Projekty Polscy Projektanci” w Pałacu Kultury i Nauki. 2019-06-06Jak Pani czuje się na wystawach prezentujących dorobek taty?
Do mnie to zupełnie nie dociera. Nie byłam świadoma, że tata właściwie jest międzynarodowej sławy grafikiem. W domu tego nie było czuć. Był człowiekiem skromnym, zapracowanym, żył w swoim świecie. Wiedziałyśmy z mamą co robi, ale nie docierał – do mnie przynajmniej – ten ogrom twórczości taty. Jest niesamowity, szokujący, wspaniały i wzrusza mnie, nawet gdy tylko zaczynam o tym mówić. Może powinnam powiedzieć, że wstyd mi za to, ale tak rzeczywiście było. Dlatego naprawdę to wszystko, co widzę i co się dzieje na wystawie, jeszcze wciąż do mnie nie dociera. I za każdym razem, kiedy jestem na wystawie i oglądam filmik wspominający tatę, to łza kręci mi się w oku.
Czy to oznacza, że w Państwa domu rodzinnym nie rozmawiało się o pracy artysty?
Raczej nie. Tata miał swój tryb życia. Rano szedł do pracy, do wydawnictwa, a później, popołudniami, kiedy mama pracowała, ja zostawałam z tatą w domu. Zajmowałam się nauką, a tata w tym czasie spędzał czas w swoim „pokoiku” i pracował – rysował. Nawet jeśli grały telewizor czy radio – jemu to nie przeszkadzało. On był w swoim świecie, projektował swoje znaki. Pamiętam takie momenty, gdy już kończył pracę i miał trzy propozycje jakiegoś projektu, wówczas prosił mamę i mnie o ocenę.
Były Panie pierwszymi odbiorcami!
Tak, ale tylko wtedy, gdy jakiś znak był dla taty szczególnie istotny. Wtedy rzeczywiście nam pokazywał. Te mniej ważne pozostawiał w swoim światku, ale przyznam szczerze, że teraz nie potrafię wspomnieć żadnego konkretnego rysunku. Wtedy byłam dzieckiem, zajętym zupełnie innymi rzeczami. Bardziej byłam zaganiana do nauki – teraz myślę sobie, że czasem pewnie po to, żeby tata miał trochę spokoju dla siebie. To była taka nasza codzienność.
Prace Karola Śliwki obejrzeć można w Warszawie. Wystawa „Karol Śliwka. Polskie Projekty Polscy Projektanci” odbędzie się najpierw w ramach European Design Festival (7-16.07) w Pałacu Kultury i Nauki. Następnie podziwiać ją będzie można w Instytucie Wzornictwa Przemysłowego (20.06-31.07). Wstęp jest wolny. Eskpozycja otrzymała niedawno tytuł Wydarzenia Historycznego Roku 2018 w kategorii Wystawa w plebiscycie zorganizowanym przez Muzeum Historii Polski we współpracy z portalem historia.org.pl oraz Biblioteką Narodową. Zapraszamy!
Potrafi Pani przywołać wspomnienie jakiegoś dzieła, które było szczególnie ważne dla Pani taty?
Ja to wiem dopiero teraz, po wystawie. Chodzi o „Urodę”. Tata nie mówił za wiele o takich rzeczach. Nie uczył mnie tego, nie prowadził przez swój świat, nie pokazał ani grafiki, ani malarstwa. Byłam kierowana w inną stronę, a tata się do tego nie wtrącał. Teraz oczywiście bardzo tego żałuję, bo troszkę mógł. Chociaż troszkę mnie wprowadzić.
Nigdy nie ciągnęło Pani w tę stronę? Nie podglądała Pani taty?
Oczywiście, że zaglądałam mu przez ramię, ale to wszystko było takie naturalne – on był zajęty, więc ja nie chciałam mu przeszkadzać.
Czyli jednak bywała Pani w „pracowni”?
Tata rysował na wszystkim! Na karteczkach, na dużych formatach, małych formatach. Ciągle były jakieś rysunki. Gdzieś tam długopisem, gdzieś indziej ołówkiem. Tym i na tym, co było pod ręką. Dla mnie wtedy to były bazgroły. Jego tysiące prób. A dopiero potem z tego powstawało dzieło. Ponieważ wtedy nie było, tak jak dzisiaj obserwuję, tabletów, na których można rysować, to zgodnie z tym jakie były czasy – rysował na czymkolwiek. Wiem, że chciał próbować i marzył mu się tablet, ale już się nie udało. Ale takie mam wspomnienie – wszędzie rysunki i poprawki do rysunków! Wszystko miał w głowie.
Myśli Pani, że było „coś”, co szczególnie inspirowało Pana Karola? Bo przekrój poruszanych tematów jest ogromny.
Trudno mi powiedzieć, ale domyślam się, że obierał temat danej pracy, a później tworzył w tym kierunku. Gdy patrzę na prace taty, to na wszystkich profilach, na których pojawia się kobieta, widzę mamę. Bardzo ją kochał. Kochaliśmy się wszyscy. W Słoneczku i Smyku widzę siebie. Można powiedzieć, że to dziecko, jak każde inne, ale ja naprawdę byłam taka pulchniutka i okrągła. I widzę w tym siebie. I to dla mnie naturalne… Na pewno tata szukał inspiracji. Zbierał różne obrazki. To były przecież czasy bez komputera i internetu, dlatego on wszystko wycinał, gromadził różne opakowania, przerysowywał, miał swoje wzorniki. Przypuszczam, że szukał inspiracji wszędzie. Trochę tak jak z kompozytorami, że to kwestia weny.
Czy tata rysował czasem za Panią, gdy potrzebna była praca na plastykę w szkole?
Powiem szczerze, że bardziej pomagała mi mama. Nie pamiętam, żeby tata coś za mnie rysował. Pomagał mi w innych rzeczach. Pamiętam, że gdy przygotowywałam się do egzaminu w szkole muzycznej, miałam do zaprezentowania określony program i należało przygotować wersje papierowe dla komisji. Dałam tacie kartkę z listą utworów i tata wykonał dla mnie takie piękne laurki z informacją jaka szkoła, jaki program, nazwisko, nauczyciel – to wszystko było pięknie wykaligrafowane i każda z tych laurek była inna. Nic się nie powtarzało.
Ma Pani swoje ulubione dzieło z portfolio taty?
Nie mam szczególnie ulubionej pracy. Wszystkiego się uczę i wszystko poznaję. Zachwyca mnie syrenka, fascynują papierosy, wszystkie „pierwsze” prace z dawnych czasów. Zwłaszcza z okresu studenckiego, kiedy jeszcze tata nie znał mamy, a mnie nawet nie było w planach. Dla mnie to wszystko jest ciekawe i nowe. Tak wyszło, że dopiero teraz…
Ma Pani bardzo piękne wspomnienia z dzieciństwa…
Tak się ułożyło u nas w rodzinie, że byłam bardziej zajęta innymi rzeczami. Pieczę nade mną trzymała mama, tata mało się angażował w bieżące sprawy. Może tak jest wśród artystów. Czasem jak czytam wywiady z dziećmi znanych artystów, to mają trudne dzieciństwa. Ja miałam podwójnych artystów, więc nie było lekko. Mi taty brakuje i zawsze mi go brakowało. Zawsze go było za mało. Zawsze za nim tęskniłam i tęsknię za nim do dziś. Choć mieliśmy takie same charaktery, to mogliśmy przebywać ze sobą parę dni, bo później dochodziło do spięć między nami. Jestem szczerą osobą i mówiłam wprost, gdy coś mi się nie podobało. Ale tak było w dorosłym życiu. Lubiłam z nim przebywać, siadać mu na kolanach. Ale miał taką naturę, że zawsze był zamknięty w sobie i swoim świecie. Z mamą miałam bardzo dobry kontakt jako dziewczynka. Natomiast gdy wyjeżdżałam na studia, to zawsze tęskniłam za tatą. Zawsze miałam coś takiego w sercu i tak już zostało. Brakuje mi go bardzo.
Rozmawiała Oktawia Staciewińska