„Świat przedwojennej fonografii” – opowiada Jan Emil Młynarski
Jazz trafił do Polski latach międzywojennych. Rolę sal koncertowych spełniały wówczas przede wszystkim dancingowe restauracje i nocne kluby, w których występowali pianiści i orkiestry jazzowe, piosenkarze oraz tancerze. Atmosferę kawiarnianych koncertów jazzowych Krakowa, Lwowa, a zwłaszcza Warszawy przywołuje podczas swoich występów Jazz Band Młynarski-Masecki. 2019-07-11Już w najbliższą niedzielę, 14 lipca o godzinie 18.00 jazzband zagra w Siedlątkowie (woj. łódzkie) na scenie przed kościołem pw. św. Marka Ewangelisty. Koncert jest jedną z kolejnych odsłon Festiwalu „Kolory Polski”, którego mecenasem jest PKO Bank Polski.
BIO: Wokalista Jan Emil Młynarski oraz pianista Marcin Masecki w listopadzie 2017 r. wydali debiutancką płytę pod tytułem „Noc w wielkim mieście”. Teledysk do piosenki „Abduł Bey”, która promowała album, zdobył nominację do Fryderyka 2018. Piosenki Jazz Bandu Młynarski-Masecki to odzwierciedlenie klimatu dawnych czasów. Utwory swingowe, w większości dotąd nieznane urzekają tanecznym rytmem. Do tańca porywają też tanga, z których polscy kompozytorzy słynęli na świecie.
Okoliczności koncertu są niezwykłe – plac przed maleńkim kościółkiem położonym poniżej poziomu wody. Dosłownie, bo ci, którzy będą chcieli Was oglądać z góry i wejdą po schodkach, usiądą nad brzegiem wody. Czy to, w jakich okolicznościach koncertujecie, ma znaczenie?
Jan Emil Młynarski: Jeżeli pojawia się jakieś wyjątkowe miejsce, to zawsze jest to „coś więcej”, co wpływa na nasze granie, na nasze samopoczucie i przekłada się na robione przez nas show. Sam grałem już w przeróżnych miejscach w życiu i najfajniejsze jest to, że te najbardziej niezwykłe przestrzenie pozostają w pamięci na dłużej. Właśnie ze względu na anturaż.
Często usłyszeć Was można w małych, klimatycznych przestrzeniach, ale nie unikacie tez wielkich plenerowych festiwali. Czy inaczej się do nich przygotowujecie?
My najbardziej lubimy grać akustycznie, kiedy nie trzeba posiłkować się prądem. Natomiast myślę, że wyjście na wielką scenę tak samo jak wyjście do małego klubu jest czymś bardzo podobnym w gruncie rzeczy. Trzeba tak samo swoje wnętrze przygotować na tę przygodę i starać się robić to tak samo dobrze. Miałem okazję kilka razy w życiu grać przed bardzo dużą, wielotysięczną publicznością. Nawet jako suport przed zagraniczną gwiazdą. I przyznam, że po kilku numerach nie widzi się już całego tego tłumu, tylko 10 pierwszych rzędów. I wcale nie jest wykluczone, że w takim wielkim miejscu, przy tak wielkiej publiczności nie może się wytworzyć atmosfera małego klubu.
Osiągnęliście coś niezwykłego – przybliżyliście muzykę odchodzącą powoli w zapomnienie. Skąd w ogóle pomysł na takie aranżacje?
Pasja z domu, z dzieciństwa. Przesiąkłem tym od najmłodszych lat. W pewnym momencie poczułem, że to sprawia mi tak wielką radość i stało się moją pasją, którą zająłem się na poważnie. Tym bardziej, że zacząłem interesować się przedwojenną Warszawą i w ogóle czasami dawnymi, tymi, które zostały zrównane z ziemią. Po nich zostało tylko kilka śladów, w tym muzyka. I według mnie to jest najmocniejszy ślad, najbardziej żywotny, najbardziej organiczny i najbardziej otwarty – można dopisywać rozdziały do tej historii. W przypadku przedwojennego filmu czy fotografii, sytuacja jest w sumie zamknięta. Natomiast ten świat przedwojennej i dawnej Polski przetrwał najsilniej w muzyce i piosence.
Jakie są Wasze muzyczne inspiracje?
Trudno jest wskazać jedno nazwisko, ale kompozytorem, z którym jestem na swój sposób związany emocjonalnie, jest Zygmunt Karasiński, którego trzy kompozycje szykujemy z Marcinem Maseckim na nową płytę jazzbandu. Jego życiorys jest niesamowity, a jego warsztat kompozytorski absolutnie genialny. Jestem bardzo związany emocjonalnie również z Adamem Astonem, najpiękniejszym głosem przedwojennej Polski. Taką osobą jest dla mnie również Szymon Kataszek, wspólnik Zygmunta Karasińskiego. Dalej mógłbym tam wymieniać i wymieniać… Ci ludzie w wielu przypadkach są zupełnie zapomniani. Przez to każda z tych historii wydaje się nowa, bardzo inspirująca.
Pan te historie prezentuje w radiu! Zadebiutował Pan niedawno w roli prezentera. W każdą niedzielę można usłyszeć Pana na antenie Trójki z audycją „Dancing, salon, ulica”. Jak Pan się czuje w tej roli?
Lubię radio. Ono ma swój niepowtarzalny klimat i tajemnicę. Na pewno jest magicznym medium. Cieszę się bardzo, że mogę to robić, że mogę dzielić się swoją pasją ze słuchaczami. Zwłaszcza, że dostaję sporo fajnych głosów, które świadczą o tym, że ludzie tego słuchają i potrzebują obcowania ze światem, jednak na swój sposób odległym. Wielu artystów, muzyków, czy ogólnie rzecz biorąc estradowców ze świata, o którym opowiadam w audycjach, było związanych z radiem – nie tylko polskim, ale akurat to jest takie „moje poletko”. Najbardziej znanym radiowcem był Jerzy Wasowski, który swój epizod radiowy zaczynał jeszcze przed wojną, w 1938 r., po niej wrócił do radia i dopiero po iluś latach zaczął pisać piosenki. A przecież zapisał się w historii jako jeden z największych kompozytorów rozrywkowych w historii Polski. Według mnie to też najwybitniejszy kompozytor tematów jazzowych w Polsce. No i właśnie on był radiowcem, o czym nie każdy wie. Przed wojną ten mariaż estrady i radia był bardzo pospolity i bardzo wielu ludzi pracowało w radiu lub z nim współpracowało. W radiu grało się dużo muzyki na żywo.
Na żywo?
Tak, przed wojną działała Mała Orkiestra Polskiego Radia. Specjalizowała się w repertuarze rozrywkowym. Orkiestra Radiowa grała poważne rzeczy, natomiast Mała Orkiestra grała rozrywkę i opatrywała muzyką antenę. Zostało po tej orkiestrze trochę nagrań. To są nieprawdopodobnie piękne rzeczy. Na koniec powiem tylko, że moja babcia od strony taty, po wojnie, w zasadzie od momentu, w którym radio powstało, pracowała w nim przygotowując wiele audycji dla dzieci. W ogóle radio przyciągało ludzi robiących różne ciekawe rzeczy. Nie trzeba było być etatowym radiowcem, żeby w radiu pracować.
Uważam, że ja sam nie robię niczego nowego i chyba byłbym zaniepokojony, gdybym z radiem nie współpracował. Bo to bezpośrednio koresponduje z tym, czym się zajmuję na co dzień. Jest tego integralną częścią.
Jakie ma Pan zawodowe plany i marzenia?
Bardzo chciałbym mieć mecenasa i pieniądze na swoje pomysły. A wtedy miałbym bardzo dużo pracy i bardzo mało czasu. Myślę, że każdy człowiek uprawiający sztukę chciałby mieć takie wsparcie i nie musieć się martwić. To pierwsza rzecz. A druga – chciałbym móc swobodnie prowadzić swoją muzyczną działalność i nie musieć iść na zbyt wiele kompromisów.
Rozmawiała: Oktawia Staciewińska