„Sztuka rodzi się między widzem a aktorem”
Świat się zmienia, a los starych drzew splata się z losami ludzi. Powstaje pejzaż przemijania, wspomnień i nowej codzienności. Tylko jak zamknąć symbolicznie przeszłość…? Już 19 listopada premiera „Wiśniowego sadu” Antoniego Czechowa w Teatrze Polskim w Warszawie. Zaprasza na spektakl wieloletni mecenas sceny – PKO Bank Polski. 2021-11-19„Wiśniowy sad” jest ostatnim, powstałym w 1903 r., dziełem wybitnego rosyjskiego pisarza i od lat jednym z najchętniej wystawianych dramatów Czechowa w teatrach na całym świecie. O spektaklu i procesie jego powstawania w Teatrze Polskim rozmawiamy z aktorem, odtwórcą roli Leonida Gajewa – Jerzym Schejbalem.
Podobno sam Czechow uważał, że „Wiśniowy Sad” to komedia. Dlaczego odbieramy więc jego dzieło zupełnie na odwrót?
Większość sztuk Czechowa jest opisywana jako komedie, bo to są rzeczywiście komedie ludzkie. To znaczy, że człowiek z zachowania jest niejednoznaczny, bardzo często zachowuje się poważnie, a czasami tak poważnie, że aż zaczyna to być śmieszne. Jeżeli nie ma dystansu do siebie, to jak patrzymy z boku to zaczyna nas to po prostu bawić. Jesteśmy wszyscy w sumie bardzo ułomni i gdy życie stawia nas przed jakimiś problemami, to nie zawsze umiemy je rozwiązać. Zachowujemy się czasami bardzo nielogicznie, bywa, że paradoksalnie i to się dzieje właśnie tutaj w „Wiśniowym sadzie”.
O czym według Pana jest ten spektakl?
Sztuka jest o przemijaniu. O tym, że świat podlega bez przerwy jakimś przeobrażeniom, że nic nie jest constans, że to wszystko jest takie labilne. To jest też sztuka o końcu wieku, końcu pewnej historii. Czechow przeczuwał, że to wszystko czego był świadkiem, w czym żył, w czym uczestniczył, któregoś dnia siłą natury musi się skończyć i przyjdzie coś nowego, coś innego. Nie przypuszczał, że będzie to tak trwała rewolucja. Liczył na mądrość człowieka, na jego spostrzegawczość. Na to, że jest dużo mądrzejszy niż nam się wydaje. Okazało się, że jednak nie. To jest też spektakl o tym, że ludzie postawieni w sytuacjach skrajnych nie potrafią sobie z tym poradzić. Jedni lepiej, inni gorzej, ale w gruncie rzeczy jest to niezwykle dla nich trudne. I kiedy los stawia nas przed faktem, że musimy się rozstać z jakąś rzeczywistością, to nie zawsze potrafimy. Dlatego też jest to czasami zwyczajnie śmieszne.
Mówi się, że „Wiśniowy sad” to najtrudniejsza sztuka Czechowa, bo umierający autor zawarł w niej całe skomplikowane spektrum swojej osobowości i w zasadzie tym dziełem żegnał się z publicznością. Czy rola Leonida Gajewa była dla Pana dużym wyzwaniem?
To jest wyzwanie i pewnie będzie niekończące się wyzwanie. Jak zawsze dla każdego aktora – w momencie premiery niby coś się kończy, ale w gruncie rzeczy coś się tak naprawdę zaczyna. Zaczyna się świadome już wtedy drążenie materiału, w którym się zanurzył. Moja postać Gajewa – człowieka, który jest jakby zahibernowany w tym miejscu. Siostra wyjechała do Paryża, on został w tym majątku, ma tam swoje książki, chodzi po tym sadzie, po okolicy, czasami wyjeżdża do miasta, ale w gruncie rzeczy jest takim outsiderem i kiedy przyjeżdża jego siostra, przychodzi jakiś powiew z wielkiego świata…Tymczasem okazuje się, że dla niego ten świat się kończy. Siostra wykorzystała wszystkie środki finansowe, bawiąc się w Paryżu, a przez to… splajtowali. Majątek musi być sprzedany przez jej długi, przez jej zachowanie, nieodpowiedzialność i miłostki. Była święcie przekonana, że ten świat, z którego się wywodzi, nigdy się nie skończy, że będzie jej wiecznie służył, a tymczasem okazuje się, że nie i że któregoś dnia to się musi skończyć – gdy człowiek jest nierozsądny. Gajew w tym wszystkim jest zrozpaczony, bo dla niego jest to koniec świata – będzie musiał wyjechać, szukać pracy, a on nigdy nie pracował, bo żył z tego majątku. Dla Gajewa jest to pewnego rodzaju degradacja – ze szlachcica w urzędnika.
Jak budował Pan swoją rolę? Czym inspirował się Pan przygotowując się do niej?
To jest cały czas proces twórczy. Na próbach buduje się pewien szkic, próbuje się zrozumieć postać, jej zachowania, jej reakcje, ale człowiek nie żyje w próżni, ma swoich partnerów, od których wiele zależy, musi się rozglądać w tym świecie i do niego dostosować. Dekoracja, kostiumy, cały sztachasz teatralny, światło, muzyka na żywo - to są również bardzo ważne rzeczy, które krok po kroku wprowadzają w moją świadomość zawodową, aktorską, nowe elementy, a z tych elementów będę musiał złożyć jakąś całość. Powoli zaczynam to wszystko składać, próbując zrozumieć motywację mojego bohatera. Ale tak na dobrą sprawę rola dopiero zaczyna się rodzić w dniu premiery. Od tego momentu, kiedy jesteśmy postawieni przed widzem i konfrontujemy to co, wymyśliliśmy, co próbujemy przekazać, z widzem – z jego oddechem, z jego reakcją, niekoniecznie zawsze żywiołową, ale to się czuje, czy widz rozumie bohatera, którego gram, czy go akceptuje i dopiero tworzy się teatr. Sztuka rodzi się między widzem a aktorem. Bez widza nie ma teatru – oczywiście można zagrać sztukę w czterech ścianach, ale to nie żyje. Spektakl zaczyna żyć, kiedy ma odbiorcę. Choćby był to tylko jeden widz, to dopiero wtedy – między nim, a nami aktorami – tworzy się coś, co jest rzeczywistą sztuką.
Rozumiem zatem, że Pana rola cały czas będzie się rozwiała?
Tak, dokładnie. Będę cały czas ją odkrywał i ja nie wiem jak ona będzie wyglądała na 10. przedstawieniu, bo może jeszcze mnie wiele zaskoczyć. Będę się musiał do tego odnieść. To często się zdarzało i zdarza, nie tylko mnie, że gram przedstawienie przygotowany – wszystko jest opracowane i przemyślane, gdy nagle na którymś spektaklu na przykład 40. przychodzi moment iluminacji i nagle mówię: „Rany Boskie, co ja tu światu gram, przecież to jest zupełnie o czymś innym.” I trzeba od początku to zbierać w całość. Oczywiście nie aż tak skrajnie, ale przychodzą takie momenty, że zdanie, które wypowiadałem ileś tam razy nagle okazuje się zdaniem, które kryje pod sobą jeszcze ogromne pokłady możliwości interpretacyjnej. To jest wspaniałe w tym zawodzie, że spektakl nie kończy się w dniu premiery, on cały czas żyje, do momentu zejścia z afisza.
I nic dwa razy się nie zdarza i nie zdarzy…
Zdecydowanie tak. Za każdym razem spektakl jest zupełnie inny…
A jak wygląda praca nad samym spektaklem w tej chwili?
Mamy to szczęście, że pandemia nas w tym przypadku ominęła i weszliśmy w cykl prób już po zniesieniu wielu obostrzeń. Co tydzień oczywiście jesteśmy badani, mamy robione testy. Co do samej pracy nad spektaklem – każdy reżyser ma swój plan, swoje metody. Pani Krystyna Janda (reżyser – przyp. aut.) jest osobą obeznaną z teatrem, ma ten teatr w krwiobiegu. Prowadzi próby bardzo żywiołowo i sensualnie. Jest wyczulona na rytm, na budowę postaci, ale z drugiej strony wspaniałe jest to, że ona w gruncie rzeczy niczego nie narzuca. My jako zawodowcy, musimy się w to wszystko wpasować, żeby tę jej koncepcję uzupełnić, ale pracuje się z nią znakomicie. Jest bardzo wyrozumiała – w końcu jest aktorką. Przyjmuje propozycje, korzysta z nich i jest bardzo komunikatywna. To jest duża przyjemność współpracy. Ja z nią wcześniej nie pracowałem, znałem ją tylko z ekranu, ze sceny. Jest dla mnie miłym zaskoczeniem i bardzo się cieszę, że się spotkaliśmy i, że mogę z nią wymienić kilka poglądów i wrażeń na temat tego, co robimy.
Jak tę sztukę możemy interpretować w dzisiejszych czasach? Notabene nie łatwych...
W dzisiejszych czasach wszystko jest polityczne. Są pewne sytuacje, które uznajemy za constans, ale okazuje się, że nie wszystko jest trwałe i niezmienne, że podlegamy bez przerwy jakimś napięciom, czemuś co przewartościowuje nasze spojrzenie na życie i ta sztuka będzie miała takie znamię bardzo współczesne. Coś się kończy, coś się zmienia, coś się modyfikuje, w różny sposób, nie zawsze w taki sposób jakbyśmy sobie tego życzyli. Czechow napisał tę sztukę tak wyraziście, że w każdym czasie i w każdej epoce, kiedy ta sztuka była robiona, jest robiona i będzie się w jakiś sensie rymowała właśnie z tym czasem, w którym żyjemy. Także myślę, że te kwestie raczej zostawiamy widzowi, niech on to rozstrzyga, niech się z tym boryka.
Chyba każdy człowiek ma swój jakiś cudowny wiśniowy sad, który przynosi mu ukojenie i pozwala na chwilę zapomnieć o problemach. Czy Pan również ma taką przestrzeń, wyjątkowe miejsce na Ziemi, do którego Pan wraca?
Jest ich kilka. Począwszy od miejsca, w którym się urodziłem, czyli Nowego Sącza, w którym mieszkałem całe swoje dzieciństwo i tam dorastałem. I te wszystkie zapachy, smaki z tamtego czasu pamiętam do dziś. Wracam tam od czasu do czasu. To ciągnie… Mimo, że te miejsca oczywiście się zmieniają, wyglądają w tej chwili zupełnie inaczej, nie mają tych przestrzeni, w których przebywałem. Podwórka wyglądają inaczej, koledzy i koleżanki również… Innym miejscem bardzo bliskim mojemu sercu jest Kraków. Tu kończyłem szkołę. Grałem również w Lublinie, w Poznaniu, we Wrocławiu. A teraz jestem w Warszawie… I każde z tych miejsc pozostawiło po sobie jakiś ślad, piękne wspomnienia. Wrocław jest mi szczególnie bliski, bo tam spędziłem prawie 30 lat – większość swojego życia w ogóle. Jako miasto ma dla mnie bardzo duże znaczenie – tam teatr był fantastyczny. Cały Dolny Śląsk ze swoimi górami i tajemnicami jest magiczny. Tam również bardzo chętnie wracam, tym bardziej, że mam tam córkę, wnuki i … narty zimą. Jest też parę takich miejsc w moim życiu, gdzie mocniej bije serce…
Czy ,,Wiśniowy sad” będzie dużym wydarzeniem dla widzów?
Gramy ten spektakl w bardzo klasyczny sposób. Dekoracje i kostiumy nawiązują do epoki –tutaj nie ma żadnych chwytów „prawą ręką za lewe ucho” – wszystko jest ikoniczne. Jest tak jak Czechow napisał. Myślę, że widz będzie zadowolony, bo otrzyma ofertę, która konfrontuje się z innymi realizacjami, bardziej współczesnymi, bardziej nowatorskimi. Dla szczególnie młodych widzów to też jest szalenie ważne, bo znajdą tu pewien kontekst, pewien punkt odniesienia. Nie zawsze młodzi ludzie mają szansę zobaczyć klasyczny kostium na scenie, scenografię, która niesie za sobą jakiś klimat, więc to też na pewno jest jakaś funkcja edukacyjna i wierzę, że widz to doceni. To spektakl, który może poruszyć niejedno serce, więc serdecznie zapraszam!
Rozmawiała Michalina Nowak