Sylwetki polskich biegaczy #4: Mariusz Giżyński

Mariusz Giżyński od lat znajduje się w ścisłej czołówce polskich biegaczy długodystansowych. W 2009 r. w Dębnie został wicemistrzem Polski w maratonie, a w 2018 r. powtórzył to osiągniecie w Warszawie, odzyskując zaszczytny tytuł sprzed lat. Jego wyczyn zasługuje na tym większe uznanie, że został dokonany w wieku 37 lat.
około min czytania

Narodziny pasji

Mariusz Giżyński urodził się 26 czerwca 1981 r. w Płocku. Od najmłodszych lat chętnie brał udział w każdej możliwej aktywności fizycznej. Początkowo biegał amatorsko, ale dość szybko, bo już w wieku 14 lat, zapisał się na regularne treningi lekkoatletyczne.

Zajęcia odbywały się pod okiem trenera Marka Zarychty, z którym stawiałem pierwsze kroki w zawodach szkolnych, wojewódzkich i ogólnopolskich... Od tego czasu bieganie stało się dla mnie najważniejszą częścią każdego dnia i to wokół niego koncentrowałem wszystkie inne działania – wspomina po latach Giżyński.

Współpraca z trenerem Zarychtą trwała 8 lat i przynosiła bardzo dobre efekty, mimo że w międzyczasie Giżyński przeniósł się z Płocka do Warszawy. W stolicy rozpoczął studia trenerskie na Akademii Wychowania Fizycznego.

Po śmierci Zarychty, zmienił trenera na Marka Jakubowskiego, u którego szkolił się przez 4 lata. Niestety, bez większych rezultatów. Po zdobyciu odpowiedniego wykształcenia Giżyński postanowił więc trenować sam.

Zwycięstwo z Henrykiem Szostem

Z roku na rok robił coraz większe postępy. Szybko znalazł się w czołówce biegaczy na dystansie 3000 m z przeszkodami. W 2005 r. w Białej Podlaskiej zdobył brązowy medal mistrzostw Polski w biegu na stadionie na dystansie 5000 m. Rok później wywalczył brąz na mistrzostwach Polski w Wejherowie, gdzie startował w biegu przełajowym na 10 km.

To właśnie przełaje sprawiły, że Mariusz Giżyński szerzej zaistniał w świadomości kibiców. W 2009 r. odniósł zwycięstwo na mistrzostwach Polski w biegu przełajowym w Olszynie, gdzie pokonał faworyzowanego Henryka Szosta.

Pod koniec zawodów Heniu uciekał mi na górce, ale stopniowo go dochodziłem. Na dwa kilometry przed metą mocno przyspieszyłem i w końcu go dogoniłem, a po chwili walki, na twardszym podłożu, zaatakowałem i wyprzedziłem – wspomina Mariusz Giżyński. Kiedy zacząłem mu uciekać, pomyślałem, że czeka na mnie wymarzony złoty medal mistrzostw Polski. Nie było lekko, ale kiedy się wygrywa, nie czuje się zmęczenia. 

Kariera maratońska i wielkie sukcesy

Wkrótce w życiu Mariusza zaszły spore zmiany. Zdecydował się na karierę maratońską i nowego trenera Grzegorza Gajdusa – ówczesnego rekordzisty Polski w maratonie z 2003 r. z Eindhoven (2:09:23).

Miałem już prawie 28 lat, więc na eksperymenty nie było czasu. Poprosiłem o pomoc trenera Gajdusa. Ustaliliśmy, że nasza współpraca potrwa długo, bo cudów od razu nie będzie. Organizm trzeba było przestawić na inne obroty – mówi Mariusz Giżyński.

Treningi przyniosły jednak szybkie efekty. Jeszcze w 2009 r. w Pilce Giżyński zdobył tytuł mistrza Polski w półmaratonie z czasem 01:04:21, a w Dębnie sięgnął po tytuł wicemistrza Polski w maratonie. Uzyskał tam czas 02:15:59.

Rekord życiowy w cieniu porażki

W 2012 r. w Rotterdamie Mariusz Giżyński przebiegł dystans 42 km 195 metrów w rewelacyjnym czasie 2:11:20. Był to dla niego rekord życiowy. Wynik, którego nie miał nigdy wcześniej i którego aż do tej pory nie zdołał poprawić. Mimo to czuł się rozgoryczony. Choć pobiegł „życiówkę”, nie zdołał wywalczyć minimum na igrzyska olimpijskie w Londynie.

Zaraz za metą widziałem cieszącego się Kanadyjczyka, który wypełnił krajowe minimum do Londynu. Chwilę później zobaczyłem triumfującego Hiszpana, który pobiegł 2:11.58 i zrobił hiszpańskie minimum. Później jeszcze kolega z Finlandii (2:13.10) podnosił ręce, bo wyrobił normę. Ja szedłem sobie ze spuszczoną głową ubrać się i napić czegoś słodkiego. Tylko o tym wtedy marzyłem – przyznaje Giżyński.

Nie rozumiałem, dlaczego w Polsce mamy takie trudne minimum na igrzyska olimpijskie. Gdzieś w głębi duszy pozostał żal, uczucie bezsilności. Minimum nie było, nie dałem rady, zabrakło niewiele. Przez te 33 km czułem jednak, że jest szansa, iż osiągnę cel. I nieważne, że sytuacja już za 7 km odmieniła się diametralnie. Przez te półtorej godziny byłem jakby na Igrzyskach. Może to śmiesznie brzmi, ale nie zapomnę tego nigdy – podkreśla.

Giżyński nie poddał się i kilka lat później ponownie próbował walczyć o minimum na igrzyska w Rio de Janeiro. Niestety, i tym razem się nie udało.

Wicemistrz Polski 2018 w maratonie

Po kilku latach słabszych wyników Mariusz Giżyński powrócił na maratoński szczyt. Wiosną 2018 r. w mistrzostwach Polski zdobył srebrny medal na królewskim dystansie z czasem 2:15:17. Spośród rodaków, lepszy od niego okazał się tylko Yared Shegumo (02:13:53).

Minięcie linii mety maratonu zawsze daje wielką satysfakcję. Każdemu radzę spróbować choć raz przebiec maraton, żeby poznać to uczucie. Zawsze wynagradza to ciężką pracę i wyrzeczenia. A wicemistrzostwo Polski? Bardzo się cieszę z tego sukcesu! – mówił na mecie uradowany Giżyński.

Latem z czasem 2:16:02 zajął 13. miejsce w maratonie na Mistrzostwach Europy w Berlinie. Tym samym został najwyżej sklasyfikowanym biegaczem spośród wszystkich polskich maratończyków, którzy 12 sierpnia pobiegli w stolicy Niemiec. Za jego plecami znaleźli się tak znakomici biegacze jak Henryk Szost, Arkadiusz Gardzielewski, Błażej Brzeziński i Artur Kozłowski.

Choć Mariusz Giżyński ma już 37 lat, znów znajduje się na maratońskim szczycie. W niedawnym 30. Biegu Niepodległości w Warszawie znalazł się w ścisłej czołówce i zajął czwarte miejsce z czasem 00:29:54. To świetny wynik, biorąc pod uwagę, że zwycięzca Kamil Karbowiak, który na mecie był 16 sekund szybciej, jest… o 14 lat młodszy.

Marek Wiśniewski