#NaszePasje: Katarzyna Nekresz – morsowanie to najzdrowszy energetyk

Kasia jest starszym analitykiem w Departamencie Rozwoju Aplikacji Transakcyjnych PKO Banku Polskiego. Nie mogła się już doczekać kolejnego sezonu na morsowanie. Teraz może wreszcie zanurzyć się w lodowatej wodzie zbiornika Glinianki w Zielonce koło Warszawy. To tam najczęściej kąpie się ze swoją grupą morsów.
około min czytania

Morsowanie daje Kasi ogromną radość. Jest pasją, sposobem na życie, formą spędzania wolnego czasu z ludźmi, którzy tak jak ona nie boją się wyzwań. Każda kąpiel w zimnej wodzie to dla niej zastrzyk energii na kolejne dni. Niedawno namówiła kolegę z pracy, aby dołączył do jej grupy. Bo jak mówi Kasia – wszystko jest w naszej głowie, wystarczy się przełamać, a przynajmniej spróbować!

Pierwsze kroki w zimnej wodzie

Przygoda Kasi z morsowaniem zaczęła się 5 lat temu. Powód? Po prostu ciekawość. Razem z siostrą postanowiły sprawdzić swoje możliwości, przełamać obawy. W ich rodzinnym mieście Zielonce dołączyły do grupy morsów, która działa już od ponad 40 lat.

Przed pierwszą kąpielą szukałam informacji, jak się przygotować. Okazało się, że nie trzeba mieć ze sobą wielu rzeczy. Zapakowałam więc strój kąpielowy, ręcznik, japonki, a do tego czapka, rękawiczki i coś na rozgrzewkę – kubek gorącej herbaty. Grupa przyjęła mnie z otwartymi ramionami. Po zrobieniu krótkiej rozgrzewki oraz szybkim rozebraniu się, weszłam do wody … i był to dla mnie ogromny szok. Nieprzyjemny szok termiczny, ale z drugiej strony przyjemne szczypanie na całym ciele. Zanurzałam się stopniowo, a po wejściu na wysokość klatki piersiowej oddech stał się szybki, urywany i chciałam krzyczeć! Oczywiście z uśmiechem na ustach – wspomina Kasia.

Przygotowując się do następnej kąpieli zamieniła japonki na profesjonalne buty neoprenowe. Po kolejnych doświadczeniach zrezygnowała z ciepłych dodatków, a z czasem jej organizm przyzwyczaił się na tyle do zimna, że mogła przebywać w lodowatej wodzie nawet 20 minut. Dla morsów lodowata oznacza, że ma około 1-2 stopnie.

Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale za każdym razem, po wyjściu z wody jestem wulkanem energii i mam pozytywny nastrój przez cały dzień. Endorfiny dają o sobie znać. Jest to chyba najlepszy i najzdrowszy energetyk jaki znam – wyjaśnia Kasia. – Przy okazji pozbyłam się chronicznego kataru, który nie dawał mi spokoju. Morsowanie wspaniale wpływa też na moją skórę, która po takim zanurzeniu jest maksymalnie ukrwiona. Cellulit nie ma szans – dodaje z uśmiechem.

Morsy z Zielonki kontra potwór z Loch Ness

Od października do wczesnej wiosny grupa Kasi spotyka się na wspólne kąpiele. W Gliniankach w Zielonce morsują w weekendy i święta. Organizują noworoczne oraz karnawałowe morsowanie w zabawnych przebraniach, celebrują w ten sposób Mikołajki, Dzień Kobiet czy Pierwszy Dzień Wiosny.

Spotykają się nie tylko w Zielonce. Jeżdżą razem w Karkonosze, aby zanurzyć się w przepięknym wodospadzie w Przesiece – ostatnio byli tam w długi listopadowy weekend. Zawsze w pierwszą sobotę nowego roku morsują w Stegnie. Można ich spotkać w jeziorach mazurskich oraz w Bieszczadach. Kasia morsowała również „na sucho”, tarzając się w mroźnym śniegu na Suwalszczyźnie, gdzie temperatura powietrza wynosiła wówczas minus 23 stopnie. Niezwykłym doświadczeniem są też wyjazdy do „zimnych” krajów.

Mogę nazywać się morsem atlantyckim, ponieważ kąpałam się w oceanie na Islandii, gdzie zimowa pogoda była niesamowicie zmienna, to znaczy słońce i wiatr, a za chwilę śnieżyca. Tam mieliśmy jednak dużo szczęścia, ponieważ za każdym razem trafialiśmy na tzw. okienko pogodowe z pięknym słońcem i szczypiącym mrozem. Odwiedziłam również potwora z Loch Ness w Szkocji. Wydawało się, że nieźle go wkurzyliśmy wchodząc do wody, ponieważ fale na jeziorze były tak wysokie, jak na oceanie. Z kolei Norwegia okazała się najcieplejszym krajem na naszej trasie, co oczywiście nie przeszkodziło nam w morsowaniu. Podczas takich wyjazdów zwiedzamy piękne przyrodniczo regiony, poznajemy inną kulturę i ludzi. To jest właśnie to, co kocham! – mówi Kasia. 

W przyszłości Kasia chciałaby wziąć udział w zawodach. Kilka osób z jej grupy uczestniczy w różnych rywalizacjach, np. na przepłynięcie zimą wszerz Wisły. Koleżanka z grupy w poprzednim sezonie zdobyła pierwsze miejsce w Mielnie w Mistrzostwach Polski w Morsowaniu, przebywając w wodzie z lodem ponad 1,5 godziny non stop.

Nie za długo i w grupie, czyli bezpieczne morsowanie

Kasia uważa, że morsować może każdy, kto nie ma problemów z układem krążenia, nadciśnieniem, czy nadczynnością tarczycy. Należy jednak zawsze słuchać swojego organizmu i nie kąpać się samotnie.

Początkującym nie polecam długich kąpieli, najwyżej 2 minuty zanurzenia, a po wyjściu krótki trucht. Potem można ponownie wejść na chwilę do wody. Drugie wejście zawsze jest łagodniejsze w odczuciu – tłumaczy Kasia. – Jeśli jesteśmy w wodzie zbyt długo, możemy doświadczyć hipotermii lub zasłabnięcia – ostrzega.  

Kasi zdarzyła się taka historia podczas kąpieli w Bałtyku. Przebywała w morzu zdecydowanie za długo. Po wyjściu nie miała siły się ubrać, była odrętwiała, a mroźny wiatr od morza dodatkowo potęgował uczucie chłodu.

Po tym jak udało mi się założyć ubrania, zauważyłam że włączył mi się instynkt przetrwania i nie miałam w głowie nic innego, jak tylko wejść do najbliższego pomieszczenia, gdzie mogłabym się ogrzać. To było ekstremalne odczucie i byłam naprawdę przerażona – wspomina Kasia.

Innym razem, również podczas kąpieli w morzu, weszła w obszar wstecznych prądów morskich. Pomimo że stała w wodzie, nie mogła zrobić kroku do przodu w kierunku brzegu, ponieważ prąd wciąż pchał ją w głąb morza. Gdyby nie pomoc kolegi stojącego obok, który podał jej pomocną dłoń, mogłoby się to bardzo źle skończyć.

Poza tymi „lekcjami” Kasia ma same pozytywne wspomnienia z zimnych kąpieli i planuje już kolejne w towarzystwie przyjaciół. W grudniu jej grupa będzie organizowała świąteczne morsowanie w Zielonce, a w styczniu chcą pojechać do Szwecji.

Joanna Kornaga
Ekspert w PKO Banku Polskim