„Nie mam wnuczka, a i tak dałam się nabrać”. Kradzież okiem ofiary
Pani Alicja z Warszawy ma 76 lat. 3 lata temu prawie padła ofiarą kradzieży „na wnuczka”. Uratował ją pracownik banku, którego zaniepokoiło, że chce ona podjąć wszystkie pieniądze z konta oszczędnościowego, a przy tym jest bardzo zdenerwowana. „Ja nawet nie mam wnuczka, a dałam się nabrać” – mówi Pani Alicja. 2022-01-20To było zwyczajne przedpołudnie. Czas płynął powoli.
– W domu byliśmy oboje z mężem. Ja rozkoszowałam się wolnością. Zaledwie 2 miesiące wcześniej przeszłam na emeryturę, więc każda chwila wydawała mi się nagrodą za długie lata ciężkiej pracy. Potrzebowałam odpoczynku. Z tego błogostanu wyrwał mnie telefon – opowiada Pani Ala.
Z nieznajomego numeru zadzwonił mężczyzna. Przedstawił się imieniem Jacek i nawiązał do tego, że zna Panią Alę, a ona powinna go kojarzyć.
Do dziś nie wiem, czy to był przypadek czy jednak jakąś lekcję ten złodziej odrobił. Jacek to imię doskonale mi znane, bo tak nazywa się bardzo dobry kolega mojego syna. Nic innego się nie zgadzało. Zdołał powiedzieć tylko, że dzwoni w imieniu mojego wnuczka, który miał wypadek. A ja głupia sama go poprawiłam, że w imieniu syna, bo ja przecież nie mam wnuka. Wiem, że od tej chwili miał mnie już w garści. A ja właściwie sama opowiedziałam mu historię, którą on tylko podchwycił i wciągnął mnie w to – opowiada Pani Ala.
Dorosły syn Pani Ali, Łukasz, był wówczas na nartach ze znajomymi w Szwajcarii. Poprzedniego dnia podczas rozmowy telefonicznej z matką opowiadał jej, że warunki są trudne, śnieg wciąż pada, więc kolejne trasy są zamykane. Ale nie po to tu przyjeżdżali, żeby siedzieć w hotelu, więc – pomimo wszystko – codziennie zjeżdżają.
– Bardzo się zdenerwowałam. Usłyszałam, że syn miał wypadek, więc sama dopytywałam złodzieja, czy to było na nartach, a on tylko potwierdzał i dopowiadał jakieś informacje, których dziś nie pamiętam, np. na jakiej wysokości. Pytałam, czy syn zjeżdżał sam, czy z nim, a złodziej odparł, że z dziewczyną. Zapytałam więc, czy Marta też jest w szpitalu, znów podpowiadając mu imię sympatii syna. Potwierdził, ale zastrzegł, że w trakcie wypadku zepsuł się jej telefon, więc poprosiła, żeby on do mnie zadzwonił – opowiada Pani Alicja.
Pozornie wszystko się zgadzało, z perspektywy czasu widzę, jak grubymi nićmi szyta była ta opowieść, ale wtedy towarzyszyło mi kilka skrajnych emocji – zdenerwowanie, wręcz panika i irytacja zachowaniem syna.
– Wkurzyłam się, że Łukasz jak zawsze lekkomyślnie poszedł na stok pomimo trudnych warunków, a do tego nie wykupił ubezpieczenia i natychmiast trzeba pokryć koszty leczenia, bo inaczej go nie zoperują – dodaje.
Człowiek, który przedstawił się jako Jacek powiedział, że potrzebne jest 80 tys. złotych na ratowanie życia Łukasza. Tłumaczył Pani Alicji, że Szwajcaria to drogi kraj i dlatego to tak wysoka suma. Zastrzegł, że lekarze obawiają się, że nie wyegzekwują tej kwoty, więc nakazali dokonać przedpłaty.
Powiedział mi, że w Warszawie jest jego brat Kuba, który szykuje się właśnie do wyjazdu do nich. Ma dołączyć do ekipy i może wziąć te pieniądze, bo tak będzie najszybciej. Muszę tylko powiedzieć, w jakim banku się spotkamy i o której, a on powiadomi Kubę, żeby odebrał gotówkę – relacjonuje Pani Ala.
Pani Ala poinformowała więc złodzieja, w której placówce wypłaci swoje oszczędności i umówiła się na miejscu za pół godziny.
Rozmowy ze złodziejem nie słyszał Pan Jerzy, mąż Pani Alicji – był wówczas poza domem. Gdy wrócił, żona stała już ubrana w płaszczu przy drzwiach. Była zalana łzami i kazała się natychmiast zawieźć do banku.
– Trudno mi było się z nią dogadać. Nie rozumiałem, co się stało i dlaczego musimy natychmiast jechać do banku. Nasz syn wpadał czasem w tarapaty finansowe i prosił nas o pożyczkę. Sam więc dopowiedziałem sobie, że z pewnością tak jest i tym razem – mówi Pan Jerzy.
Pani Alicja po drodze próbowała opowiedzieć mężowi o tym, co się zdarzyło, ale była w histerii, a Pan Jerzy nie chciał tego słuchać.
– Byłem wściekły, bo uważałem, że nie powinniśmy pomagać Łukaszowi bez końca. Był dorosły i powinien już wziąć odpowiedzialność za swoje czyny. Miękkie serce matki zawsze jednak ulegało, więc ja uniosłem się dumą i po prostu obraziłem, przestałem się odzywać. Bez słowa zawiozłem Alę do banku – dodaje.
Pan Jerzy nie wysiadł nawet z auta, podwiózł Panią Alicję pod drzwi placówki i wysadził. Odjechał na pobliski parking i czekał w aucie.
Pani Alicja weszła do banku. Nie znała tego oddziału. Od dawna nie korzystała z gotówki i nie bywała w placówkach bankowych. Wybrała ten oddział, bo wiedziała, że jest najbliżej jej domu i najszybciej podejmie w nim pieniądze. Nie znała tu nikogo. Trafiła do stanowiska Pana Dariusza.
– Ten człowiek od razu wyczuł, że coś jest nie tak. W pierwszej kolejności zapytał, dlaczego podejmuję wszystkie pieniądze i czy stało się coś, w czym może mi pomóc. Ze strony męża nie otrzymałam wsparcia, więc postanowiłam „wygadać się” pracownikowi banku. Na szczęście, bo zadał mi on kilka bardzo trafnych pytań. Tak trafnych, że zrobiło mi się gorąco i otrzeźwiałam dosłownie w ciągu sekundy.
Bankowy doradca poczęstował Panią Alę szklanką wody i natychmiast wezwał na miejsce policję. Patrol pojawił się już po kilku minutach.
Ci ludzie byli wszyscy bardzo spokojni w odróżnieniu ode mnie, bo ja się miotałam – z jednej strony słyszałam, co mówią i to było spójne, z drugiej tak bardzo bałam się o życie mojego syna. Zrobiłam więc najprostszą rzecz, o jaką poprosili funkcjonariusze, wybrałam numer do syna. Nie odbierał… Znowu historia złodzieja wydała mi się wiarygodna. Pracownik banku i policjanci zapewnili mnie jednak, że żaden szpital w Szwajcarii nie oczekuje przedpłaty od pacjenta, którego życie jest zagrożone, więc nadal nie powinnam wypłacać wszystkich pieniędzy i przekazywać ich obcej osobie.
Mąż Pani Alicji czekając przed bankiem, ochłonął z nerwów i postanowił dołączyć do żony. Chciał ją wesprzeć. Przyszedł więc do placówki i zobaczył, że przy stanowisku rozmawia ona z policją.
– Zdenerwowałem się. Wstydzę się dziś tego, co od razu przyszło mi do głowy. Pomyślałem w pierwszej chwili, że syn nas okradł i żona zgłasza to policji. Podszedłem więc do stanowiska i poprosiłem, by wyjaśnili mi, co się stało – relacjonuje Pan Jerzy.
Funkcjonariusze i pracownik banku opowiedzieli Panu Jerzemu o tym, co się wydarzyło oraz o swoich podejrzeniach. Pan Jerzy zadzwonił natychmiast do syna, a gdy ten nie odebrał telefonu, wybrał numer jego dziewczyny – Marty. Odebrała. Zdziwiona powiedziała, że nic nie wie o wypadku, ale rzeczywiście Łukasz z Jackiem pojechali na stok. Ona z resztą znajomych zostali dziś w hotelu, bo ich umiejętności są za słabe na obecne warunki. Starała się uspokoić rodziców Łukasza, widząc od razu, że w tej historii coś nie gra.
– Marta powiedziała przede wszystkim, że Jacek nie ma brata Kuby i na pewno zadzwoniłby w pierwszej kolejności do niej, by powiedzieć o wypadku.
Zanim Pan Jerzy skończył rozmowę z Martą, do Pani Alicji oddzwonił syn – cały i zdrowy.
Opowiadam tę historię wszystkim moim znajomym i proszę, by dzielili się nią dalej. Jestem z wykształcenia naukowcem, przepracowałam całe swoje zawodowe życie w laboratorium i zawsze byłam racjonalna, konkretna i daleka od histerii. Dałam się głupio nabrać i zamiast zadawać pytania, sama opowiedziałam złodziejowi historię syna, a jemu to wystarczyło.
Pani Alicja i Pan Jerzy oczywiście zgłosili próbę wyłudzenia policji, ale niestety sprawcy nie udało się ustalić. Jeśli wpadnie przy innych oszustwach, być może czekać będzie na niego długa lista zarzutów za inne przestępstwa.
– Prawie padłam ofiarą kradzieży na wnuczka, mimo, że wnuczka nie mam – żartuje dzisiaj Pani Alicja, ale przestrzega wszystkich – miejmy świadomość, że przestępcy mogą zastawić sidła na każdego, rozmawiając z nimi nie wpadajmy w panikę i zaufajmy pracownikom banku! Gdyby nie oni, zostalibyśmy z mężem bez grosza.