Second hand. Biznes z drugiej ręki

Używane ubrania, meble, elektronika. W Polsce second handy od lat są bardzo lubiane. Na świecie powstają nie tylko sklepy tego typu, ale również galerie handlowe i platformy takie jak Vinted. Jak ruszyć ze swoim biznesem, dać rzeczom drugie życie i nieźle zarobić?
około min czytania

Second handy zna cały świat. Były nawet w ZSRR, a na Zachodzie funkcjonowały od lat 60. XX w. Najpierw głównie chodziło o wyprzedaż starych ubrań, a sklepy miały być alternatywą dla osób żyjących skromnie. Wkrótce jednak okazało się, że to raj również dla miłośników wielkiej mody.

Second hand – stara historia

W latach. 90. XX w., kiedy granice zostały otwarte i wszyscy mogli kupić wszystko „szmateksy” straciły na popularności, ale nie na długo – wróciły wraz ze wzrostem ekologicznej świadomości.

Kupowanie w nich stało się powodem do dumy, świadczącym o naszej świadomości ekologicznej, zaradności i gospodarności. Sklepy oferujące produkty z drugiej ręki pojawiły się w centrach miast, w otoczeniu markowych butików. Są bardzo zróżnicowane: od eleganckich po niezbyt dopracowane pomieszczenia, ale niezależnie od tego odwiedzane są przez klientów o bardzo zróżnicowanym statusie społecznym i materialnym.

W miasteczku Eskilstuna w Szwecji działa galeria handlowa, w której można kupić tylko rzeczy używane lub naprawione. Ubrania, meble, wazony, lampy i inne ozdoby, rowery, książki, sprzęt AGD i RTV. Wszystko z odzysku lub po naprawie. W kraju, w którym recykling jest niemal wpisany w DNA mieszkańców, galeria ReTuna okazała się strzałem w 10!

Wyselekcjonowana, używana odzież, książki, płyty, AGD oraz meble są także dostępne w warszawskim centrum handlowym Westfield Arkadia. Swój sklep otworzyła tam Fundacji Sue Ryder. Artykuły w sklepie pochodzą od darczyńców, a cały zysk ze sprzedaży wspiera potrzebujących, czyli podopiecznych organizacji.

Jak otworzyć second hand?

Startując z takim biznesem musimy uporać z kilkoma kwestiami, które mogą nam zagwarantować sukces lub rozłożyć go na łopatki. Przede wszystkim ważny jest lokal, miejscówka, do której zaglądają ludzie. Niech to będą okolice targu, ruchliwa ulica albo inne miejsca, które lubią przede wszystkim kobiety – to one stanowią bowiem największą grupę klientów.

Zastanówmy się, skąd będziemy sprowadzać towar. Najwięcej odzieży używanej pochodzi z Anglii, Irlandii i Niemiec. Jeśli jednak w naszej okolicy znajdują się już sklepy posiadające właśnie taki asortyment, warto zastanowić się na innym krajem. Może to być na przykład Holandia lub Włochy.

Jeśli wybierzemy inny kraj pochodzenia niż nasi sąsiedzi, już sam szyld będzie zachęcał potencjalnych klientów do wizyty – inny kraj to nowe marki, które oznaczają oryginalność.

Pamiętajmy jednak, że ubrania to nie wszystko. Nasz sklep może sprzedawać wszystko – od starych rowerów po książki.

Na realizację naszego biznesu możemy starać o kredyt inwestycyjny w PKO Banku Polskim, który pomoże w otwarciu takiego sklepu. Jednym z warunków, aby go otrzymać, jest przygotowanie biznesplanu. Możliwość jego realizacji oszacują bankowi eksperci. Jeśli ocenią go dobrze, dostaniemy wsparcie na rozkręcenie interesu.

Internetowy second hand

Jeżeli nie mamy odpowiedniego lokalu, a mimo to zależy nam na sprzedaży rzeczy używanych, powinniśmy zastanowić się nad przygotowaniem oferty do internetu. Coraz więcej osób wybiera właśnie ten sposób handlu. Wielkim plusem tego rodzaju biznesu są niewielkie początkowe koszty inwestycji – nie zrobimy jednak tego zupełnie bezkosztowo.

Musimy np. zadbać o sposób prezentowania towaru i przygotowania go do sprzedaży. Second hand on-line wymaga dodatkowo opracowania szczegółowych opisów produktów, wymiarów, podania rodzaju materiału, producenta i oczywiście zdjęć. Możemy zrobić to sami albo komuś zlecić.

Do tego dochodzi również znajomość i koszt internetowej sieci reklamowej, obsługa CMS-a oraz tworzenie dodatkowego contentu, takiego jak choćby blog. Sam sklep internetowy to również wydatki na hosting i domenę.

Poza tym konkurencja w sieci w tym segmencie jest bardzo duża, a największą przeszkodą są wysokie koszty wysyłki, które mogą zniechęcać klientów. Aby liczyć na przyzwoite zyski, należy jednorazowo oferować dużą liczbę przedmiotów do sprzedaży.  

Luksusowe second hand

Przeciętny mieszkaniec USA wyrzuca w ciągu roku na wysypisko ponad 35 kg ubrań, co oznacza łącznie około 1,2 mln ton rocznie w odniesieniu do całej populacji. Circular Fashion Report szacuje globalną wartość wyrzuconych ubrań na 460 mld dolarów. A najsmutniejsze jest to, że większość odzieży używana jest zaledwie 7-10 razy.

Ta, często ekskluzywna odzież, nie zawsze ląduje na śmietniku. Trafia również do luksusowych sklepów z używaną odzieżą, których drzwi rzadko się zamykają. To źródło wspaniałych kreacji na każdą okazję, ale również gadżetów, akcesoriów i mebli.

Luksusowe second handy znajdziemy on-line i w realu. Doświadczeni szperacze bez trudu za kilkadziesiąt złotych znajdą ciuchy od znanych projektantów – Chanel czy Galliano.

Lumpeksy z używanymi ubraniami high life pojawiają się w drogich galeriach handlowych tuż obok eleganckich firmowych butików. Dziś wybierając się po markowe rzeczy idziemy do „szmateksu” lub outletu, a do firmowego sklepu po prezenty lub w okresie wyprzedaży.

Zabierając się za takie przedsięwzięcie po pierwsze powinniśmy się znać na rzeczy. Sprzedając meble czy akcesoria vintage potrzebna nam fachowa wiedza, inaczej sprzedawcy wcisną nam byle co. Lepiej poprowadzą taki sklep tzw. „fashonistki”, znawcy historii mody, sztuki czy dizajnu. Na tym poziomie nie wszystko kupimy za złotówkę, komoda z lat 60. XX w. może kosztować kilka tysięcy złotych, a to i tak atrakcyjna cena. 

Ile zarabia second hand

Rynek tylko samych ubrań z drugiej ręki jest globalnie wart 28 mld dolarów i stale rośnie. Nie oznacza to, że część tych pieniędzy trafi do naszej kieszeni. W Polsce liczba tych sklepów maleje.

Na koniec lipca 2021 r. w Polsce działało wciąż 14,4 tys. sklepów sprzedających produkty z drugiej ręki. W 2009 r. było ich 23,5 tys., zatem od tego czasu zniknęło ponad 38 proc. takich lokali” – tak podają dane Dun & Bradstreet. Co mogło być wynikiem takiego stanu rzeczy? Być może niewielkie zyski, duża konkurencja albo przenoszenie się sklepów do internetu.

Nie wszyscy zbijają kokosy, choć przeglądając internet można mieć takie odczucie – mówi Anna z Katowic, która przez lata prowadziła sklep z używaną odzieżą na wagę. – To ciężka praca, noszenie worków, przeglądanie ubrań, kilkanaście godzin na nogach, bo to przecież własny biznes. Trzeba o tym pamiętać. A zarobki, nie są szczególne. Kiedy firma się rozkręciła zarabiałam ok. 4 tys. zł. netto, a na koniec, tuż przed decyzją o zamknięciu biznesu zaledwie 1,2 tys. Niech każdy więc sobie sam odpowie, czy warto.

W sieci znajdziemy wiele historii o zarobkach w tej branży. Są szczęśliwcy, którzy podobno miesięcznie zgarniają czterocyfrową sumę. Większość jednak nie osiąga aż takich wyników. Rozkręcając interes powinniśmy marzyć o dobrym zarobku, ale też inwestujmy ostrożnie i dostrzegajmy zagrożenia.

– Małe sklepy przechodzą teraz na inny system sprzedaży. Łączą tę na wagę z tzw. cream, czyli na wieszaku – dodaje Anna. – Z tego co dostajemy na wagę wybieramy najlepsze okazy i sprzedajemy oddzielnie. To o wiele lepsza metoda i o wiele bardziej zyskowna. Tu jest duże pole do popisu.

Alicja Pietruczuk