6 faktów o Annie Bilińskiej. Wystawa artystki tylko do 10 października!

Dlaczego damy w Paryżu nosiły wypchane ptaki na głowie, co ma wspólnego portret pianisty z ochroną praw dziecka oraz dlaczego kobieta w fartuchu szokowała francuskie elity? To warto wiedzieć przed obejrzeniem wystawy obrazów „Artystka. Anna Bilińska 1854-1893” w Muzeum Narodowym w Warszawie, która trwa do 10 października br.
około min czytania

Na wystawie prezentowane są najwybitniejsze dzieła artystki, w tym obrazy dotąd nie pokazywane publicznie oraz „Memoriał”, który stanowi nieocenione źródło wiedzy o życiu i twórczości malarki. Bilińska szczegółowo notowała w nim informacje dotyczące pracy i liczby godzin spędzonych nad poszczególnymi obrazami, ceny i nazwiska kupców (często z adresami!), a także wycinki prasowe z recenzjami i zdjęciami jej obrazów. Z tego dziennika wyłania się niezwykle barwna postać autorki. To osoba o wielkim talencie i bogatej osobowości. Przed obejrzeniem wystawy warto poznać kilka najciekawszych faktów z jej życia i pracy:

1. XIX-wieczne selfie, czyli szok i… nagroda

MN2.jpg

To nie tylko studium psychologiczne bohaterki, ale także wierne oddanie rzeczywistości, w jakiej żyła artystka. „Portret własny” Bilińskiej z 1887 r. odbił się w paryskim świecie artystycznym głośnym echem i stał się niejako manifestem profesjonalnych ambicji malarek tamtego okresu.

Z obrazu spogląda pewna siebie kobieta, świadoma swojego talentu i wartości. Co więcej, Bilińska pokazała siebie w fartuchu, z pędzlami w dłoni i z niedbale upiętymi włosami. A to szokowało… Wielu krytykom nie podobało się pokazywanie kobiety „przy pracy”, zamiast w eleganckiej sukni. Na dodatek kobieta na obrazie była malarką, co wywoływało jeszcze większe kontrowersje – „oficjalnymi” i „dyplomowanymi” artystami mogli być bowiem wtedy tylko mężczyźni.

W prasie i wśród części krytyków pojawiły się jednak także pozytywne recenzje, głównie warsztatu malarskiego i realistycznego odwzorowania rzeczywistości. Niektórzy krytycy ocenili nawet styl malowania Bilińskiej jako „męski”, co wówczas można było potraktować, jako największy komplement dla kobiety-artystki.

Ostatecznie obraz został dopuszczony na najważniejszą wówczas wystawę sztuki – Salon Paryski. Tam nagrodzono go medalem, co zapoczątkowało międzynarodową karierę Bilińskiej i stało się ważnym wydarzeniem w walce o prawa kobiet do pracy i profesjonalnej twórczości artystycznej.

2. Wypchana kuropatwa na głowie

portret-z-lornetka.jpg

Szczytem elegancji i dobrego smaku u schyłku XIX w. był damski kapelusz przystrojony… wypchanym dzikim ptakiem. Taki atrybut ma na głowie kobieta namalowana przez Bilińską na „Portrecie damy z lornetką”.

Nie wiemy kim jest kobieta na obrazie. Prawdopodobnie była to modelka wynajęta przez Tonego Robert-Fleurego, który prowadził pracownię żeńską w paryskiej Academie Julian. To zapewne on zatrudnił modelkę do pozowania młodym artystkom i starannie zakomponował scenę, ubierając kobietę w strojną suknię oraz ten oryginalny atrybut wyższych sfer (zaskakujący z dzisiejszego punktu widzenia). Kobieta trzyma w dłoniach lornetkę i rękawiczki – wszystko po to, by upozorować plenerowy charakter portretu. W ten sposób zaaranżowana scena miała być wprawką dla młodych malarek w portretowaniu damy na wyścigach konnych lub w operze.

3. Amerykański milioner, ochrona praw dzieci i przycięty portret

MN24.jpg

Bilińska była wziętą portrecistką, o czym świadczą liczne zamówienia, jakie dostawała od znanych i bogatych. Właśnie dlatego zwrócił się do niej amerykański przemysłowiec Alfred Corning Clark z zamówieniem na portret młodego pianisty Józefa Hofmanna.

Zaledwie 15-letni muzyk był wirtuozem fortepianu, któremu ojciec (także pianista) zorganizował tournée po USA. Wybitne umiejętności chłopca budziły powszechny zachwyt, wynosząc go do pozycji gwiazdy, którą chciały zobaczyć – a przede wszystkim posłuchać – prawdziwe tłumy. W ciągu 10 tygodni Hofmann zagrał aż 52 koncerty! W sumie miał ich zaplanowanych ponad 80, a szykowało się już kolejne tournée…

Mordercze tempo i praca ponad siły sprawiły, że zainteresowało się tym nowojorskie Towarzystwo Przeciwdziałania Przemocy wobec Dzieci. W sprawę włączył się również milioner Clark, który zaoferował ojcu Hofmanna zawrotną wówczas kwotę 50 tys. dolarów w zamian za to, że nastoletni pianista do osiągnięcia pełnoletności nie zagra ani jednego publicznego koncertu, a skupi się jedynie na spokojnych ćwiczeniach i doskonaleniu warsztatu. Młody wirtuoz na pamiątkę dostał także od swojego mecenasa portret namalowany przez Bilińską.

Obraz był pierwotnie własnością rodziny Hoffmanów, później trafił do kolekcji Metzów, która wstawiła go w depozyt do Musikinstrumenten-Museums w Berlinie. Stamtąd właśnie został wypożyczony na obecną wystawę w warszawskim Muzeum Narodowym. Nie zobaczymy go już jednak w pełnej krasie, gdyż (z niewiadomych przyczyn i nie wiadomo, kiedy) płótno zostało obcięte po bokach.

Do dziś zachowało się zatem dzieło nadal wielkiego, choć nietypowego formatu. To „kadrowanie” przycięło także opis, jaki artystka pozostawiła na odwrocie pracy – obecnie brzmi on:

[…] Józia Hoffmana
[…] z Warszawy
[…] a Bilińska
[…]890 roku

Oryginalny portret w całej okazałości znamy jedynie z fotografii opublikowanej w „Le Moniteur des Arts”, której wycinek Bilińska wkleiła do swojego „Memoriału”.

4. „Autoportret niedokończony”

MN29.jpg

To obraz-symbol całego życia Bilińskiej, przerwanego nagle w wieku zaledwie 39 lat…

Ostatnie dzieło artystki powstawało na zamówienie hrabiego Ignacego Korwin Milewskiego, który chciał je dołączyć do tworzonej przez siebie Galerii Autoportretów. Wybitny kolekcjoner i mecenas sztuki tworzył zbiór najbardziej cenionych polskich malarzy, a Bilińska miała się tam znaleźć – obok Matejki, Malczewskiego czy Gierymskiego – jako jedyna kobieta.

Zamówienie od hrabiego przyszło zaraz po ślubie malarki z Antonim Bohdanowiczem i miało być pierwszym dziełem podpisanym przez nią nazwiskiem Bilińska-Bohdanowicz. Okazało się jednocześnie ostatnim dziełem w jej życiu.

Niedługo po ślubie u artystki odnowiła się choroba serca sprzed lat. Z tygodnia na tydzień jej stan się pogarszał, mimo to malarka postanowiła zrealizować zamówienie. Jednak po kilku tygodniach nie była już w stanie trzymać pędzla. Zmarła pół roku później. Pozostał po niej niedokończony autoportret – dramatyczny w swoim wyrazie: zachwycający doskonałym warsztatem malarskim, a zarazem wzruszający kompozycją, w połowie ledwie naszkicowaną.

5. Burzliwe losy „Murzynki”

MN13.jpg

Portret ciemnoskórej modelki należy do najciekawszych obrazów Anny Bilińskiej. Powstał podczas zajęć z malarstwa w paryskiej Academie Julian i należy do modnych w XIX w. przedstawień różnych typów etnicznych, które były często ćwiczone w szkołach artystycznych.

Tytuł „Murzynka” został obecnie zachowany jako historyczny, a w owych czasach nie miał nacechowania pejoratywnego.

Poza kunsztem malarskim, jakim wykazała się Bilińska tworząc ten portret, obraz ma także niezwykle burzliwą historię. Według notatnika artystki praca została kupiona za 250 franków przez jej koleżankę z akademii, rzeźbiarkę Teofilę Certowicz.

Z analizy archiwalnych dokumentów wynika, że w 1916 r. trafił do warszawskiego mieszkania Dominika Witke-Jeżewskiego przy ul. Foksal 11. W 1933 r. został przez niego zdeponowany w Muzeum Narodowym w Warszawie, a w 1939 r. formalnie wykupiono go do kolekcji muzealnej. W czasie II wojny światowej portret zrabowano i wywieziono do Niemiec razem z wieloma innymi wybitnymi dziełami sztuki. Po wojnie nie udało się go niestety odzyskać, a ślad po nim zaginął.

Aż do roku 2011, gdy wypłynął na aukcji w domu aukcyjnym Villa Grisebach w Berlinie. Na wniosek polskiego Ministerstwa Kultury obraz został wycofany z aukcji, wykupiony i w marcu 2012 r. powrócił do Muzeum Narodowego w Warszawie. Co się z nim działo od wojny do berlińskiej aukcji – nie wiadomo. Z analizy dokumentów udało się jedynie ustalić, że w 1953 r. był widziany w antykwariacie w Monachium.

6. Wielki nieobecny – portret paryskiej hrabiny

„Najlepsze dzieła Bilińskiej pozostaną na zawsze we Francji, ukryte w zamkniętych pałacach quartier du Faubourg Saint-Germain lub we wspaniałych salonach mieszkańców dzielnicy Champs-Elysees” – napisał w 1895 r. Henryk Piątkowski, malarz i krytyk sztuki. Te słowa okazały się prorocze…

Przygotowania do tegorocznej wystawy w Muzeum Narodowym w Warszawie (MNW) trwały kilka lat. Kuratorki niejednokrotnie wcielały się w role poszukiwaczy zaginionych skarbów. Tak było m.in. w przypadku uznawanego za jedno z najlepszych dzieł Bilińskiej – „Portretu hrabiny Angele de Vaureal”, zwanego także „Portretem kobiety w zielonym płaszczu”.

Obraz w 1891 r. nagrodzono złotym medalem na międzynarodowej wystawie w Berlinie. Pisały o nim gazety w całej Europie: od „Gazety Warszawskiej”, przez „Norddeutsche Allgemeine Zeitung” po „The Daily Telegraph”. Po wystawie w Berlinie pokazano go jeszcze w Monachium, po czym wrócił do kolekcji prywatnej.

Poza wycinkami z gazet nie byłoby dziś po nim śladu, gdyby nie „śledztwo” kuratorek z MNW, które z zapiskach Bilińskiej znalazły adnotację, że artystka malowała go 86 godzin i sprzedała 9 marca 1889 r. za 1000 franków mężowi portretowanej hrabiny. Obok dopisano… adres zamawiającego we francuskim Saint-Clou!

Kuratorki wytropiły, że stamtąd dzieło trafiło do stolicy kraju. W paryskiej rezydencji hrabiowskiej rodziny spotkały się ze spadkobierczynią, która także została malarką. Ponad 90-letnia kobieta pokazała im to imponujące arcydzieło i początkowo zgodziła się nawet wypożyczyć je na wystawę. Później jednak wycofała się z tej deklaracji w obawie przed problemami ze zwrotem, których spodziewała się w związku z kolejną falą pandemii koronawirusa. W efekcie na wystawie możemy podziwiać obraz na kolorowej fotografii, którą wykonali pracownicy muzeum i opublikowali w obszernym katalogu dzieł Bilińskiej, wydanym przy okazji wystawy.

Możesz zdobyć ten album biorąc udział w konkursie.

Dzieła Anny Bilińskiej można oglądać w Muzeum Narodowym w Warszawie do 10 października 2021 r. Zaprasza PKO Bank Polski, mecenas wystawy.