Walka polskich maratończyków o igrzyska. „Musimy łapać, co się da”

Rekordzista Polski w maratonie Henryk Szost objął latem funkcję trenera wojskowej grupy biegaczy. Trzykrotnie szkolił czołowych polskich zawodników na zgrupowaniach w Jakuszycach. Plan treningowy był ułożony pod konkretne zawody – mistrzostwa Polski na 5000 m i 10 000 m, a docelowym startem był maraton. W rozmowie z „Bankomanią” Henryk Szost podsumowuje biegowy sezon 2020 i opowiada o nowej roli szkoleniowca.
około min czytania

Kiedy w marcu 2012 r. podczas maratonu w Japonii Henryk Szost ustanowił nowy rekord Polski na tym dystansie, uzyskując wynik 2:07:39, zaskoczył nawet samego siebie. Minęło ponad osiem lat, a żaden z Polaków nie zdołał poprawić tego rewelacyjnego czasu. Więcej o karierze biegowej Henryka Szosta pisaliśmy dwa lata temu. Teraz porozmawialiśmy o jego pracy trenerskiej i sytuacji polskich maratończyków w niezwykle trudnym sezonie 2020, a także szansach naszych biegaczy na wywalczenie minimum olimpijskiego w maratonie na igrzyska w Tokio (2:11:30 u mężczyzn i 2:29:30 u kobiet).

Szost (1).jpg

Kto należy do Pana wojskowej grupy maratońskiej?

Henryk Szost: Na stałe to dziesięć osób, ale dołączają do nas także zawodnicy, którzy częściowo są szkoleni przez wojsko, a częściowo przez Polski Związek Lekkoatletyki. W stałej grupie są Adam Nowicki, Szymon Kulka, Kamil Karbowiak i Tomek Grycko. Jest też Błażej Brzeziński, a na obozy jeździ z nami również Arek Gardzielewski. W grupie będą także Iwona Bernardelli, Ola Brzezińska, Ania Bańkowska i Mariusz Giżyński. To jest 10 osób. Do tego dochodzę ja, bo butów biegowych na kołek ciągle nie odwiesiłem.

Wspólną pracę zaczęliście w wyjątkowo trudnych okolicznościach. Rok 2020 wywrócił świat biegaczy do góry nogami?

To był bardzo trudny rok nie tylko dla maratończyków, ale dla większości sportowców. Było dużo niepewnych. Starty były odwoływane lub przekładane. Na początku roku trenowaliśmy na obozie w Stanach Zjednoczonych, przygotowując się intensywnie do wiosennych startów. Niestety, praktycznie wszystkie zostały odwołane. Lockdown uniemożliwił organizację biegów masowych.

Druga część roku dała trochę nadziei na to, że coś się zmieni. Zaczęliśmy przygotowywać się do startów na bieżni, bo większość biegów ulicznych była odwoływana i przekładana na przyszły sezon. Te starty na bieżni dały naszym zawodnikom wiele sukcesów. Grupa, z którą pracujemy, zdobyła w tym roku aż 16 medali mistrzostw Polski seniorów. Startem docelowym miały być mistrzostwa kraju w maratonie w Dębnie, które ostatecznie się nie odbyły. O tym, że tak się stanie organizator poinformował nas na trzy tygodnie przed startem. Część zawodników załamała się wtedy psychicznie. Każdy nastawiał się na ten maraton i walkę o minimum olimpijskie.

Na szczęście, udało się w trybie ekspresowym zorganizować mistrzostwa Polski na królewskim dystansie na trasie w okolicach Olesna. Biegaczom udało się wystartować, choć trasa była bardzo trudna, a mocny wiatr uniemożliwił uzyskanie minimum olimpijskiego. Ale czasy zwycięzców – jak na panujące warunki – były przyzwoite.

Na każdej pętli trasy w Oleśnie był kilometrowy podbieg, co z pewnością utrudniło walkę o minima. Z drugiej strony, niektórzy biegacze uzyskali znakomite czasy. Aleksandra Lisowska o 53 sekundy pobiła swój rekord życiowy, uzyskując czas 2:30:47, czyli drugi wynik w 40-letniej historii mistrzostw Polski w maratonie kobiet. Po zawodach dziękowała za przygotowanie trenerowi Jackowi Wośkowi, ale i Henrykowi Szostowi.

Na obozach pracowaliśmy z Olą pod zawody na bieżni, ale przez całe przygotowania, praktycznie od zera, prowadziłem ją też do maratonu. Było widać, że ma bardzo duży potencjał. Miała dużo pewności siebie, bo za sobą miała już kilka sezonów przygotowań do maratonu. Przed żadnym treningiem nie czuła strachu. Jej organizm akceptował każdy wysiłek. Myślę, że gdyby nie te podbiegi, to uzyskanie minimum olimpijskiego 2:29:30 byłoby dla niej formalnością.

Przygotowania kierowałem bardziej pod wytrzymałość tempową, bo trasa w Dębnie jest praktycznie płaska. Jednak po zmianie lokalizacji pojawiło się bardzo dużo przewyższeń. W 2,5 tygodnia nie da się już wiele zmienić w przygotowaniach. Gdybyśmy wcześniej wiedzieli, jaka będzie trasa, to robilibyśmy dużo więcej siły biegowej. Myślę, że jeżeli wszystko dobrze pójdzie i uda się jej wystartować w maratonie w przyszłym roku, to Ola będzie w stanie uzyskać minimum olimpijskie.

Ola Lisowska miała dużą przewagę nad drugą i trzecią zawodniczką. Srebro wywalczyła Aleksandra Brzezińska (2:35:20), a brązową medalistką została Anna Bańkowska (2:37:56).

Porównujemy zawodniczki całkiem innego kalibru. Ola Brzezińska i Ania Bańkowska dopiero zaczynają karierę w maratonie. To był bodajże ich drugi start na tym dystansie. Ta trasa mogła je zaskoczyć. Z kolei Ola Lisowska miała już przebiegniętych kilka maratonów. Można powiedzieć, że już na starcie miała nad nimi przewagę.

Ola została też mistrzynią Polski na 10 km. Podobnie zresztą jak Kamil Karbowiak, który również trenował z wami podczas trzech zgrupowań w Jakuszycach. W maratonie w Oleśnie wywalczył brązowy medal mistrzostw Polski. W jednym z wywiadów wspomniałeś, że to właśnie on zrobił największy postęp w całej grupie wojskowej.

Kamil ma bardzo duży potencjał wydolnościowy oraz siłowy i myślę, że będzie biegał maraton szybciej, choć musi jeszcze nad sobą dużo pracować. W październiku 2019 r. zadebiutował na królewskim dystansie w 20. PKO Poznań Maratonie i uzyskał czas 2:17. To się zdarza, bo ja w pierwszym maratonie też miałem 2:16. Ale debiut tak naprawdę mało mówi, musi przebiec jeszcze 2-3 maratony wtedy organizm zaakceptuje ten wysiłek. On tylko w 2020 r. zrobił życiówki na wszystkich dystansach – od 3000 m, przez „piątkę” i „dychę” aż do maratonu. Na każdym dystansie, na jakim biegał, bił rekord życiowy.

Spektakularny był jego bieg w mistrzostwach Polski w biegu na 10 km w Poznaniu, gdzie uzyskał czas 29:14, bijąc rekord życiowy i zdobywając pierwszy w karierze złoty medal mistrzostw Polski.

To jest już całkiem przyzwoity czas. Dwa ostatnie kilometry przed metą biegł już praktycznie sam i mówił, że robił to w bardzo dużym komforcie. Na ten start zdecydowaliśmy się w ostatniej chwili. To było szalone. Zwłaszcza, że zawodnicy biegali po 200 km w tygodniu i nie było miejsca na żadne odpuszczanie.

Kiedy dowiedzieliśmy się, że nie będzie maratonu w Dębnie, zawodnicy zaczęli szukać innych startów. Jako trener, wiedząc, że może się nie odbyć żaden bieg maratoński, nie mogłem im zabronić udziału w innych imprezach, które nagle pojawiły się w kalendarzu jak np. w mistrzostwach Polski na 10 km czy w mistrzostwach Polski w przełajach. W normalnej sytuacji na pewno bym na to nie pozwolił.

W przypadku Kamila Karbowiaka sytuacja była specyficzna. Jego start w biegu na 10 km mógł rzutować na późniejszy słabszy wynik w maratonie, bo wydaje mi się, że powinien pobiec przynajmniej o minutę szybciej. Z drugiej strony, on jest na razie bardzo słabo „obudowanym” zawodnikiem. Jest młody. Ma dopiero 25 lat i brakuje mu doświadczenia. W czasie maratonu popełnił wiele błędów, które spowodowały, że stracił bardzo dużo energii.

Uważam, że wszystko jeszcze przed nim i spokojnie będzie biegał „dychę” w czasie poniżej 29 minut. Najważniejsze, że jest bardzo ambitnym zawodnikiem, który ma dużą chęć parcia do celu.

Kamil przyjaźni się z innym zawodnikiem z waszej grupy – Szymonem Kulką. Jak oceniasz jego obecny potencjał?

To nie był dla niego dobry rok, miał problemy ze zdrowiem. Pracujemy nad nim, bo ma bardzo duży potencjał i spokojnie może biegać maraton w czasie poniżej 2:10. Znam Szymona od wieku juniora, widziałem go w biegach ulicznych. Jest niesamowicie waleczny, ma bardzo duży talent i myślę, że w przyszłości to pokaże.

Bardzo ciekawym zawodnikiem jest Krystian Zalewski, który przez lata specjalizował się w biegach na 3000 m z przeszkodami, a teraz osiąga sukcesy w biegach długodystansowych. W 2019 r. zajął trzecie miejsce podczas 12. PKO Poznań Półmaratonu. Niedawno, podczas MŚ w półmaratonie w Gdyni, pobił mający 20 lat rekord Polski. 6 grudnia planował debiut na dystansie maratonu w Walencji, podczas którego marzył o pobiciu Pana rekordu Polski sprzed 9 lat. Zakażenie koronawirusem uniemożliwiło mu jednak start. Jak ocenia Pan jego wyniki, potencjał i ambitne plany?

Jego wynik w półmaratonie jest bardzo dobry. Pamiętajmy jednak, że miał bardzo dobre warunki. Na trasie, na której pobiegł rekord Polski, padły 22 rekordy państw, a to samo za siebie mówi, jak szybka była to trasa i jak dobry był to bieg.

To zawodnik z bardzo dużym potencjałem, ale trudno mi powiedzieć coś więcej, bo pracuje on z trenerem Jackiem Kostrzewą w grupie PZLA. Z całą pewnością pobicie rekordu Polski w półmaratonie pokazuje, że ma zapas prędkości z bieżni w kontekście biegów długodystansowych.

Krystian dopiero zaczyna wchodzić w biegi długie. Do tej pory przebiegł bodajże trzy lub cztery półmaratony i kilka biegów na 10 000 m. Wyniki, które uzyskuje na tym dystansie na bieżni, są zbliżone do wyników, jakie w przeszłości uzyskiwała na bieżni czołówka ogólnopolska. Na pewno stać go na szybsze bieganie na „dychę”. Ciężko powiedzieć, czy wykorzysta to, jak już przejdzie do maratonu i zacznie „klepać” na asfalcie.

Jest w stanie pobić rekord Polski w maratonie 2:07:39, który ustanowił Pan w marcu 2012 r. w japońskim Ōtsu podczas Maratonu Lake Biwa?

Krystian zapowiadał, że w swoim debiucie może pobiec poniżej 2:07:39. Cóż mogę powiedzieć? Śledziłem, jak w debiutach biegali zawodnicy o większym potencjale, dużo silniejsi od Krystiana. Mogę powiedzieć, że ich debiuty były trochę słabsze. Mo Farah, który jest zawodnikiem kilka klas mocniejszym od Krystiana, w debiucie pobiegł bodajże 2:08:14. Może Krystian czuje się lepiej?

Nikomu nie można odbierać ambicji. Rekordy są po to, żeby je bić. Zobaczymy, co pokaże Krystian na trasie maratonu.

Nasi maratończycy w pierwszej kolejności myślą teraz o zrobieniu minimum olimpijskiego przed maratonem na igrzyskach w Tokio. Na tę chwilę minimów nie ma. Ani u mężczyzn, ani u kobiet.

6 grudnia w Walencji odbywał się doskonały bieg, w którym padło mnóstwo bardzo dobrych wyników. Trasa została przygotowana wspaniale, a pogoda była idealna. Były też 3-4 grupy prowadzone przez pacemakerów na minimum olimpijskie. My mieliśmy mniej szczęścia. Nie mieliśmy pacemakerów. U nas zawodnicy od 7. kilometra musieli wymieniać się i współpracować ze sobą. Wiadomo, że jest to bardzo uciążliwe, bo biegacz nie może wtedy wyłączyć głowy i skupić się na utrzymaniu tempa. Pacemaker go prowadzi, utrzymuje tempo, które jest na minimum, ale cały czas, przez 42 kilometry, musi kontrolować czas, co naprawdę kosztuje bardzo dużo psychicznie.

Co musi się zmienić, żeby polscy maratończycy mogli na wiosnę wywalczyć minimum olimpijskie?

Myślę, że jeśli w przyszłym roku odbędzie się bieg z pacemakerami, którzy poprowadzą biegaczy chociażby do półmaratonu, to wtedy minima olimpijskie powinny się pojawić.

Funkcję trenera czy asystenta dla niektórych zawodników przejąłem w okresie, który był bardzo trudny, gdy musieliśmy bardzo dużo zmieniać, jeżeli chodzi o starty i przygotowania.

Jak Pan do tego podchodził?

Kiedy biega się na bieżni, to ma się kilka możliwości zrobienia minimum. Jak się nie uda jednego dnia, to może uda się za tydzień. W przypadku maratonu jest nieporównywalnie trudniej, bo musi się udać w ten jeden dzień. A jak dochodzi do tego zagrożenie, że bieg może się nie odbyć, a przede wszystkim ma się grupę młodych zawodników, dla których maraton jest nowością, to bardzo utrudnia to pracę.

Mam nadzieję, że rok 2021 będzie bardziej stabilny i uda się zaplanować wszystkim biegi ze spokojną głową i po prostu pobiec po minimum.

Nie odwiesił Pan butów biegowych na kołku i planuje kolejne starty. Jak plany te wyglądają na przyszły rok?

Będę próbował uzyskać minimum olimpijskie. Za chwilę rozpoczynam treningi, ale w tej chwili nie potrafię powiedzieć nic więcej. Musimy łapać, co się da i próbować to minimum olimpijskie zrobić.

Walka toczy się o minimum olimpijskie, a właściwie ciągle nie ma stuprocentowej pewności, że igrzyska w Tokio w ogóle się odbędą. Dla sportowców bardzo trudna sytuacja.

Dokładnie. Wszystko będzie zależało od aktualnej sytuacji z pandemią Żaden sportowiec nie może być teraz pewny, że jakakolwiek impreza się odbędzie. To samo dotyczy piłkarzy i finałów mistrzostw Europy.

Marek Wiśniewski