#PomocDlaUkrainy. Działamy na granicy
Tysiące ludzi codziennie przekraczają ukraińsko-polską granicę. Choć na ich twarzach widać smutek, strach i zmęczenie, nie szczędzą słów podziękowania pomagającym im Polakom. W grupie wsparcia jest wielu wolontariuszy z PKO Banku Polskiego, którzy pomagają zarówno uciekającym przed wojną, jak i walczącym w Ukrainie. 2022-03-25Robert Szczypa zaangażował się w transport uchodźców z granicy w głąb Polski. Jacek Stanisz organizuje wsparcie dla cywilnej jednostki przygranicznej w Ukrainie, a Łukasz Kot dla osób czekających na granicy gotował ciepłe posiłki. Pomagamy na wiele sposobów!
Dostawy na ziemię niczyją
Jacek Stanisz, dyrektor biura w Centrum Bankowości Przedsiębiorstw PKO Banku Polskiego w Warszawie ma rodzinę w Ukrainie. Gdy wybuchła wojna, kobiety z dziećmi ściągnął do Polski. Mężczyźni zostali, by walczyć.
– Mój kuzyn jest radnym ukraińskiego miasta w obwodzie lwowskim przy granicy z Medyką. Jednocześnie jest członkiem cywilnej formacji przygranicznej, której zadaniem jest ochrona ludności i granic państwa. To niezwykle ważna służba, która pomaga tym, którzy dotarli na granicę z Polską po kilkudniowej przeprawie. Do tego kilkutysięcznego miasta teraz przybywa dwa razy tyle ludzi. Na ulicach widać 40-kilometrowe kordony aut i 3-kilometrowe korki piesze. Ta formacja aktywnie działa także w terenie, chroniąc granic i ludzi. Nie raz przejęli już rosyjski transport czy schwytali dywersantów. Tworzą solidną zaporę przed najeźdźcą – wyjaśnia Jacek Stanisz.
Jednostka potrzebuje jednak wsparcia, m.in. żywności o długim terminie ważności i sprzętu ułatwiającego pracę.
Sporo udało się już zorganizować. Dostarczyliśmy m.in. krótkofalówki, czołówki, kamizelki i lizaki odblaskowe ułatwiające sterowanie ruchem w nocy. Mamy dobrze skoordynowany szlak dostaw. Spotykamy się na tzw. ziemi niczyjej, czyli na terenie między granicami i przekazujemy co trzeba w konkretne ręce. Nic nie zostawiamy przypadkowi. W ten sposób dostarczyliśmy także paczki z lekami dla miejscowego szpitala – mówi Jacek. – Teraz robimy kolejne zbiórki. Organizujemy się przez media społecznościowe. Chcemy kupić lornetki i noktowizory. Będziemy też zabiegać o załatwienie auta, którym będzie można przewozić w głąb Ukrainy rzeczy zgromadzone w tak dużej liczbie na polskiej granicy. Działamy! – podsumowuje.
Obraz wojny
W przygranicznych miastach był także Robert Szczypa, doradca z Oddziału 1 w Dąbrowie Górniczej. Widział ofiarność Polaków, wdzięczność uchodźców, ale też mnóstwo cierpienia.
Widok ludzi na granicy to obraz wojny, który zostanie ze mną na długo – mówi Robert. – Miałem odebrać z miasta przygranicznego w Polsce uciekającą przed wojną 55-letnią kobietę z dwojgiem dzieci. Ich babcia musiała zostać, bo nie było możliwości zorganizowania wyjazdu dla osoby, która nie zdoła przejść 20 kroków samodzielnie. Zdezelowanym samochodem jechali praktycznie spod rosyjskiej granicy. Wybierali drogi przez lasy i nie zapalali świateł, aby przypadkiem ktoś ich nie zauważył.
To była bardzo długa podróż, która zakończyła się szczęśliwie, choć nie dotarli do umówionego miejsca.
– Wziąłem tego dnia wolne i razem z Leną – córką kobiety, po którą jechaliśmy – ruszyliśmy do Przemyśla, gdzie na dworcu ok. 18:00 miała pojawić się jej mama. Po jakimiś czasie dowiedzieliśmy się, że nie ma jej w tym pociągu, że nie przekroczyła nawet granicy z Polską. Ruszyliśmy więc do Medyki w nadziei, że tam się spotkamy. Po godzinie zadzwoniła, mówiąc, że z granicy udało się jej i dzieciom wsiąść do prywatnego busa i jest już w drodze do Rzeszowa. Znów zmieniliśmy kierunek. Spotkaliśmy się o 4:30 nad ranem w sobotę. W takiej sytuacji są tysiące kobiet z dziećmi i nie zawsze ktoś na nich czeka.
Dramat tych ludzi widać szczególnie na granicy i dworcach.
Zobaczyłem dworce w Przemyślu i Rzeszowie, gdzie w nocy tłoczą się ludzie. Mnóstwo dzieci, jeszcze więcej płaczu i cierpienia… Wszyscy tu czekają, myślę, że nawet nie wiedzą na co. Na szczęści mogą liczyć na pomoc – ciepłe posiłki, napoje a nawet opiekę medyczną. W tym roku kończę 40 lat. Płakałem w życiu kilka razy: gdy urodziła mi się córka, gdy zmarła moja mama i teraz, gdy na własne oczy zobaczyłem wojnę – podsumowuje Robert.
Gotowanie na granicy
Łukasz Kot, na co dzień doradca w Oddziale 2 w Lublinie, pomagał uchodźcom na granicy, włączając się w zbiórki rzeczy i pieniędzy, a także jako… kucharz. Zorganizował gotowanie ciepłych posiłków bezpośrednio na granicy.
– Jak to się stało? Zastanawiałem się, jak jeszcze, oprócz zbiórek i zakupów, można pomóc osobom uciekającym z Ukrainy. Po paru rozmowach już wiedziałem: będziemy gotować! Zrobiliśmy szybką zbiórkę produktów, porozumiałem się z miejscowymi restauratorami i przedsiębiorcami i ruszyliśmy na przejście graniczne w Budomierzu – mówi Łukasz.
Jaki był efekt tej wyprawy? Prawie 2000 porcji gorących posiłków: żurek, barszcz, bigos, gulasz, makaron z sosem i kiełbaski na gorąco oraz 700 gotowych kanapek – prosto do kolejki po ukraińskiej stronie.
A do tego pluszaki, kocyki dziecięce i ponad 500 paczek dla dzieci. A także ok. 50 apteczek pierwszej pomocy. Wszystko się udało. Pomagali: koleżanki i koledzy z pracy oraz nasi znajomi. Dziękuję wszystkim – podsumowuje Łukasz Kot. I zapowiada kolejne kulinarne akcje w centrum Lublina.
Ewa Maciejewska
Specjalista w PKO Banku Polskim