Jak Pan się czuje na scenie w czasie tych wyjątkowych koncertów?
To są sympatyczne koncerty. Jeden utwór śpiewam w duecie z Kamilem Bednarkiem i choć nie mam nic wspólnego z muzyką reggae, to wydaje mi się, że nieźle się zgraliśmy. Druga piosenka to „Bal wszystkich świętych”. Brzmi ciekawie, bo jest w zupełnie nowej aranżacji, mocno odbiegającej od oryginału. Umówiliśmy się na nią z Tomkiem Szymusiem. Wychodzę z założenia, że to publiczność ma być usatysfakcjonowana, a nie ja. Ludzie chętnie przychodzą, na scenie jest poważny zestaw wykonawców, więc myślę, że są zadowoleni.
Z perspektywy uczestnika koncertu to jest niepowtarzalne i magiczne doświadczenie...
Mam podobne zdanie i zawsze uważam, że płyty koncertowe są znacznie ciekawsze od studyjnych. Na nich słychać wszystko tak, jak jest naprawdę. Ten dźwięk nie jest „poprawiony” jak w przypadku nagrań w studio.
Czy jest jakiś utwór szczególnie dla Pana ważny? Taka „piosenka życia”?
Na pewno najbardziej pamięta się te utwory, od których coś się zaczęło. W moim przypadku był to z pewnością „Sen o dolinie”, który dał początek całej karierze muzycznej. Co do zasady – takie utwory, które zmieniają bieg życia artysty, to piosenki, do których podchodzi się najbardziej sentymentalnie.
Ma Pan swój autorytet muzyczny?
Miałem, gdy byłem młodszy. Zwłaszcza gdy się zaczyna, człowiek powinien opierać się na wzorcach, które mu odpowiadają i go inspirują. Tych moich autorytetów było i nadal jest wiele. Ale dziś z przykrością muszę powiedzieć, że większość z nich jest już po „tamtej stronie”. Pewnie ma Pan świadomość, że dla wielu osób to Pan jest autorytetem muzycznym. To jest związane raczej z moim wiekiem i doświadczeniem i jest sprawą dość naturalną. Często słyszę pytania, czy mam jakiś pomysł, radę dla młodych muzyków. I konsekwentnie odpowiadam, że nie mam żadnych, bo oni i tak mnie nie będą słuchać! Muszą sami nabrać doświadczenia i na własnej skórze wszystko przerobić.
Nie mogę w tym miejscu nie zapytać o Pana synów, którzy poszli tą samą, muzyczną drogą. Im też Pan niczego nie podpowiadał, nie sugerował?
Nie radziłem, choć zawsze starałem się im tłumaczyć, jak wygląda świat muzyków, ale tylko dlatego, żeby mieć czyste sumienie. Normalną rzeczą jest, że młodzi ludzie uważają starszych za „niesprawnych umysłowo” i ich nie słuchają. Zapewne tak jest w każdej branży, nie tylko muzycznej. Wszędzie rywalizacja pokoleń wygląda podobnie. I ja się temu nie dziwię ani tym nie denerwuję. Tak było, jest i będzie. A tak poważnie – rzadko moi synowie słuchali tego, co mówiłem. Ale w kilku sprawach, i nawet w kilku istotnych, to się udało. Ja nie mam pretensji, że młodzi nie uwzględniają tego, co mówią im starzy. Choć uważam, że niejednokrotnie wyszłoby im to na dobre.
A działa to w drugą stronę? Zdarza się, że synowie przychodzą i pytają o radę?
Sporo rozmawiamy o muzyce, często są to twórcze dyskusje, z których wynikają ciekawe rzeczy, ale zdarza się też, że nie znajdujemy kompromisu.
Kibicuje Pan synom? Bywa na ich koncertach?
Teraz rzadko. Ale przez 3,5 roku graliśmy wspólnie, więc siłą rzeczy braliśmy udział w swoich koncertach. Naoglądaliśmy się siebie wzajemnie wystarczająco dużo!
Zdarza się Panu uciekać od muzyki?
Zdecydowanie. Ja przede wszystkim uciekam od gwaru i zgiełku, który mam na co dzień w dużej ilości. Jeżeli wyjeżdżam na wakacje, to zazwyczaj w miejsce, gdzie mogę być, może nie całkiem, ale prawie sam. Mam wystarczająco na co dzień dużych skupisk ludzi, więc wakacje to taki czas, żeby odpocząć. Staram się unikać zbiorowisk. I to dobrze mi robi. Po powrocie mogę dalej działać ze zdwojoną energią.
Rozumiem, że na co dzień męcząca jest dla Pana popularność? Ludzie nie potrafią przejść obok Pana obojętnie…
To nie te czasy! Jestem już w wieku dojrzałym, nie napadają mnie nastolatki, nad czym oczywiście ubolewam (śmiech). Moje fanki są w takim wieku, że nie muszę się ich obawiać.
Czy jest jakieś muzyczne marzenie, którego spełnienia mogłabym Panu życzyć?
Szczerze mówiąc – nie mam. Mam zaliczone wszystko, co mogłem i to na co miałem wpływ i co mogłem zrealizować. Teraz nie mam już takich pomysłów. Jestem spełniony rodzinnie i jako muzyk. Jedyną sprawą, na którą nie mam wpływu, jest zdrowie i tylko to mnie interesuje, żeby w miarę długo tę sprawność utrzymywać i w dobrym zdrowiu jeszcze trochę dla państwa pokoncertować.
Spotykamy się przy okazji koncertów jubileuszowych PKO Banku Polskiego, więc nie mogę nie zapytać Pana o to, jakiego banku jest Pan klientem?
Przede wszystkim jestem klientem PKO Banku Polskiego, więc pewnie gdybym nie został zaproszony do udziału w tym wydarzeniu, to mógłbym obejrzeć te koncerty jako widz (śmiech). A na poważnie – ja do pieniędzy podchodzę rozsądnie, nie jestem rozrzutny ani wyjątkowo oszczędny. Na co dzień, w banku, opiekuje się mną doradca, z nim ustalam wszelkie szczegóły i raz na jakiś czas przyjeżdżam do placówki, by podpisać dokumenty. Nie korzystam z aplikacji, bo telefon służy mi do rozmawiania. Gdybym powiedział, że jestem klientem nowoczesnym, to ludzie by się śmiali, a nie chcę ich rozbawiać.
Rozmawiała Oktawia Staciewińska