43. Bieg Lechitów: Wierni Lechici wzorem dla młodszych pokoleń

Od 1978 r. ukończyli wszystkie 42 edycje Biegu Lechitów. Choć mają już prawie lub ponad 70 lat, ciągle pozostają aktywni, świecąc przykładem dla młodszych pokoleń. W niedzielę 20 września czterech Wiernych Lechitów – Stefan Dobak, Hieronim Olejniczak, Wojciech Wesołowski oraz Jerzy Nawrot – pobiegnie razem w wirtualnej edycji 43. Biegu Lechitów w Gnieźnie.
około min czytania

To niebywałe, ale od 42 lat Stefan Dobak, Hieronim Olejniczak, Wojciech Wesołowski oraz Jerzy Nawrot nie opuścili ani jednego Biegu Lechitów i w każdym dobiegali do mety.

Pobiegną także w tym roku. Wezmą udział w zawodach, mimo że – w związku z pandemią koronawirusa – 43. Bieg Lechitów odbędzie się w formule wirtualnej. W pierwotnie planowanym terminie zawodów, w niedzielę 20 września, czterech Wiernych Lechitów wystartuje w happeningowej wersji biegu. Start odbędzie się o godzinie 11:00 w Dziekanowicach, a meta znajdzie się na Placu Św. Wojciecha w Gnieźnie. Sportowej tradycji stanie się zadość.

Czworka-srodek1.jpg

Najwierniejsi z Wiernych Lechitów

Wierni Lechici to uczestnicy, którzy startują w Biegu Lechitów od pierwszej edycji, zorganizowanej w 1978 r. i ani razu nie opuścili zawodów.

Organizowałem Bieg Lechitów przez 20 lat. Już po 5. edycji ogłosiłem wszystkim, że będę prowadził klasyfikację biegaczy, którzy wystartowali we wszystkich edycjach – mówi wieloletni kronikarz wydarzenia Janusz Michałowski.

Początkowo mieliśmy 28 takich zawodników, a później stopniowo ich ubywało. Po 10 edycjach było ich już tylko dziesięciu, a po 20 biegach dziewięciu. Po 30 edycjach zostało siedmiu biegaczy. Do 40. biegu ich liczba spadła do sześciu. Obecnie jest ich już tylko czterech: 74-letni Stefan Dobak, 71-letni Hieronim Olejniczak, 68-letni Wojciech Wesołowski oraz jego rówieśnik Jerzy Nawrot – wymienia Michałowski.

Każdy z nich pokonał 856 km i 892 m.

Wśród czołowej czwórki w zeszłym roku najlepszy czas uzyskał Stefan Dobak, który przebiegł półmaraton w 1 h 44 min 14 sekund. Aż się wierzyć nie chce, że osiągnął taki czas mając 73 lata. Pozostała trójka – Olejniczak, Wesołowski i Nawrot – w ubiegłym roku pobiegli w 2 godziny 16 minut i 26-30 sekund. Komputer zarejestrował ich czasy z różnicą kilku sekund, ale tak naprawdę biegli razem w trójkę.

Klasyfikacja generalna Wiernych Lechitów:

  1. Stefan Dobak, 74 lata – 66 godzin 34 minuty 39 sekund 
  2. Hieronim Olejniczak, 71 lat – 67 godzin 25 minut 9 sekund
  3. Wojciech Wesołowski, 68 lat – 67 godzin 59 minut 0 sekund
  4. Jerzy Nawrot, 68 lat – 69 godzin 8 minut 46 sekund

Czworka-srodek2.JPG

Na czym polega fenomen tej rywalizacji?

Stefan Dobak, rocznik 1946, miejsce zamieszkania: Szamotuły

W tym roku mija więc 58 lat, odkąd uprawiam sport. Do tej pory przebiegłem około 150 tys. km. Przed laty byłem zawodnikiem Górnika Zabrze i specjalizowałem się w biegach średniodystansowych.

Mój trener, Jan Czech, wpoił mi, żeby nigdy nie odpuszczać treningów i robić je nawet przy złej pogodzie. Ta zasada cały czas się sprawdza. Do dziś umiem się zmobilizować. Wychodzę na trening nawet wtedy, gdy jest mżawka, wiatr i niska temperatura. W tej chwili trenuję co drugi dzień i pokonuję po 250 km miesięcznie.

Bieg Lechitów jest mi bardzo bliski, ale nie ukrywam, że często startuję też w innych zawodach. Dwa lata temu zaliczyłem 62 biegi, z czego aż 53 wygrałem w swojej kategorii wiekowej, a dziewięć razy byłem drugi. W zeszłym roku zaliczyłem 37 biegów. Miałem parę niepowodzeń, bo chyba ze trzy razy byłem poza podium. Wszystko przez problemy zdrowotne. Przeszedłem operację zaćmy, po której musiałem przerwać treningi. Miałem też gwałtowne spadki cukru, przez co musiałem mocno zwolnić tempo biegu.

Pierwszy raz gwałtowny spadek cukru miałem właśnie podczas Biegu Lechitów. Straciłem przytomność i zaliczyłem upadek. Kiedy się ocknąłem, chciałem pobiec dalej, ale zatrzymał mnie policjant, mówiąc: „Nigdzie pan nie pobiegnie, już jedzie do pana karetka”. Ale mi zależało na tym, żeby ten bieg ukończyć, bo do mety były zaledwie trzy kilometry. Wiadomo, że gdybym nie ukończył tego biegu, wypadłbym z grona Wiernych Lechitów. Kiedy karetka przyjechała, ratownicy zmierzyli mi ciśnienie. Miałem wynik 120 na 80, czyli prawidłowy. Zrobili mi też badanie EKG. A ja bez przerwy ich poganiałem:

- Panowie, pospieszcie się, bo muszę biec dalej – mówiłem.

- Panie, ciesz się pan, że żyjesz – odpowiadali.

- Cieszę się, ale ucieszę się jeszcze bardziej, jak się pospieszycie.

Zbadali mi poziom cukru. Okazało się, że miałem gwałtowny spadek. Wypiłem trzy ampułki glukozy i oczywiście… pobiegłem dalej. Niestety, przez tę wymuszoną przerwę straciłem pół godziny, co miało znaczenie w kontekście naszej rywalizacji w gronie Wiernych Lechitów.

Akurat wtedy byłem na drugim miejscu w klasyfikacji generalnej za Hirkiem Olejniczakiem. Gdybym normalnie ukończył bieg, to wyszedłbym na pierwsze miejsce. Niestety, sprawa się trochę oddaliła. Ale do czasu. Dziś i tak jestem liderem klasyfikacji. Mimo że jestem najstarszy z całej czwórki, to biegam najszybciej.

W tym roku Bieg Lechitów – w związku z pandemią – będzie nieoficjalny. W tej sytuacji nie będziemy się ścigać, tylko pobiegniemy razem. Choć nie ukrywam, że trochę mi to nie pasuje, bo ciągle stać mnie na wynik poniżej 1 h 50 minut. A jeszcze dwa lata temu pobiegłem półmaraton w czasie 1 h 37 minut.

Hieronim Olejniczak, rocznik 1949, miejsce zamieszkania: Duszniki Zdrój

Pod koniec lat 70. mieszkałem we Wrocławiu. W gazecie „Wieczór Wrocławia” przeczytałem ogłoszenie, że w Gnieźnie będzie bieg na około 20 km. Uznałem, że to ciekawa sprawa. Wcześniej mieszkałem w Gnieźnie i byłem zawodnikiem klubu MKS Gniezno, a następnie LZS Orkan Gniezno. Biegałem tam na średnich dystansach. Stwierdziłem, że warto byłoby w czymś takim wystartować. A że trochę truchtałem, to zgłosiłem się. Od tego się zaczęło.

O tym, jak ważnym wydarzeniem w moim kalendarzu jest Bieg Lechitów, najlepiej świadczy pewna anegdota. Któregoś razu, w lipcu, syn zadał mi pytanie. „Ojciec, jaką datę mają w tym roku Bieg Lechitów i Maraton Warszawski, bo ustalamy z Dorotą datę ślubu i nie chcemy, żeby ten wypadł nam w dniu zawodów”. Jego pytanie było zasadne, bo moje starty w obu imprezach były dla nas rodzinną tradycją. We wrześniu zawsze startowałem w tych biegach. Odstęp między obiema imprezami prawie zawsze wynosił dwa tygodnie, więc na datę ślubu syn wybrał weekend między nimi. Taki, żeby nie kolidował z możliwością mojego uczestnictwa w biegu.

Pamiętam, że kiedy odbywał się 26. Maraton Warszawski, to 27. Bieg Lechitów wypadł w tym samym dniu. Mieliśmy grupkę kolegów, którzy mieli ukończone wszystkie Maratony Warszawskie i wszystkie Biegi Lechitów. Wtedy wszyscy zdecydowaliśmy się na start w Biegu Lechitów. Taką samą decyzję podjęli m.in. koledzy spod Warszawy z klubu Lechici Zielonka, którzy swój klub nazwali na cześć Biegu Lechitów w Gnieźnie. Nasza seria występów w stolicy została przerwana, ale kontynuowaliśmy biegi w Gnieźnie, żeby zachować ciągłość.

Oczywiście, skoro w tym roku bieg jest wirtualny, to mógłbym pokonać ten dystans na pętli w Dusznikach Zdroju, gdzie obecnie mieszkam, ale wolę pojechać do Gniezna i zrobić to na tradycyjnej, historycznej trasie, w pobliżu której się urodziłem. Wszyscy, całą czwórką, chcemy kontynuować nasze starty.

Wojciech Wesołowski, rocznik 1953, miejsce zamieszkania: Gniezno

Już od najmłodszych lat interesowałem się lekkoatletyką. Na początku trenowałem biegi średnie na dystansie 800 m, 1000 m aż do 1500 m. Później zacząłem biegać na dystansach do 3000 m. W maju 1978 r. przeczytałem w gazecie „Sztandar Młodych” artykuł o planach zorganizowania pierwszego masowego biegu w Gnieźnie. Postanowiłem wziąć w nim udział i po raz pierwszy pobiec na dłuższym dystansie. Żeby się do niego przygotować trenowałem po trzy razy w tygodniu.

Doskonale pamiętam ten 1. Bieg Lechitów, który odbył się 3 września 1978 r. Byłem bardzo zadowolony z zawodów, bo zająłem dosyć dobre miejsce. Nie pamiętam dokładnie, ale było to około 50. pozycji na liście. Mój czas wynosił 1 godzinę 13 minut 45 sekund.

Początkowo w gronie Wiernych Lechitów było nas więcej, ale dziś, po 42 edycjach zostało nas czterech. Rywalizujemy w klasyfikacji generalnej, ale ja nigdy nie byłem na prowadzeniu. Po tylu latach wspólnych startów między nami zawiązały się przyjaźnie, które trwają do dziś.

Biegałem nawet, gdy miałem problemy z kręgosłupem. Zdarzyło się, że ostatni zastrzyk w brałem tuż przed biegiem, a chwilę później ruszałem na trasę. Nieraz mierzyłem się z różnymi problemami, ale na żadnym z biegu nie zszedłem z trasy. Każdy ukończyłem. W tym roku nie ma oficjalnych zawodów, ale pobiegniemy we czterech w nieoficjalnym biegu happeningiowym.

Dziś praktycznie już nie biegam na co dzień, ale w utrzymaniu formy pomagają mi regularne treningi z kijkami (nordic walking). Miałem problem z kolanami, a sport okazał się najlepszym lekarstwem. Dziś bieganie to dla mnie wielki wysiłek, ale w ramach 43. Biegu Lechitów z przyjemnością pobiegnę z kolegami.

Jerzy Nawrot, rocznik 1952, miejsce zamieszkania: Mysłowice

Sport uprawiam przez całe życie. Zanim po raz pierwszy wystartowałem w Biegu Lechitów, grałem w piłkę nożną. Piłka się jednak skończyła, bo nie byłem w stanie łączyć tego sportu z pracą. W tym samym okresie przeczytałem artykuł w „Sztandarze Młodych”. A że lubiłem sport, stwierdziłem, że chętnie powalczę na trasie. Podczas zawodów złapałem biegowego bakcyla, a teraz bez tego sportu nie byłbym już w stanie wytrzymać.

Początkowo Wiernych Lechitów było ponad dwudziestu, ale potem systematycznie zaczęliśmy odpadać. Dziś jest nas czterech. Mam nadzieję, że dociągnę do 50. edycji zawodów.

W latach 90. cały czas prowadziłem w klasyfikacji generalnej Wiernych Lechitów. Liderem byłem przez 16 lat – od 13. biegu do 29. edycji. Później, niestety, złapałem kontuzję ścięgna Achillesa, po której nie mogłem się pozbierać.

W tym roku w Biegu Lechitów pobiegniemy razem – w czwórkę. W zeszłym roku Stefan trochę się wychylił i pobiegł pierwszy sam. Ale my w trójkę biegliśmy razem. Mam jednak nadzieję, że w tym roku będzie biegł razem z nami. Trzeba go podziwiać. Jest najstarszy z naszej czwórki, a biega najszybciej. Pamiętam, jak podczas zawodów wylądował w karetce, a potem… i tak dobiegł do mety. To był cud, że zdołał je skończyć. Był też jeden przypadek, w którym Stefan mocno się spóźniał i pewnie nie wystartowałby w biegu, gdyby nie Hirek Olejniczak, który… powstrzymał start zawodów.

Muszę przyznać, że na przestrzeni lat były różne kombinacje. Pamiętam, że kiedyś na wesele chrześniaka mojej żony dojechałem prosto z Biegu Lechitów.

Kiedy człowiek był młody, to dwudziestkę na trasie biegałem w 1 godzinę i 10 minut. Teraz problemem jest przebiegnięcie w czasie o godzinę dłuższym. Dziś biegam dużo, ale nie mam już takiego tempa jak kiedyś. Kiedy na treningach zaczynam biegać za szybko, to później kończy się to kontuzją. Szkoda na to zdrowia. Lepiej pobiegać wolniej, ale dłużej

Marek Wiśniewski