Bliżej natury. Bankowi kolarze #11: Bartosz Wacławski

Bartosz Wacławski pełni funkcję kierownika zespołu w Biurze Wsparcia Sprzedaży i Współpracy z Regionami w Centrum Obsługi i Operacji PKO Banku Polskiego w Warszawie. Na rowerze górskim jeździ od niemal 30 lat. Ukończył wiele zawodów, m.in. osiem 24-godzinnych maratonów górskich. Dziś jego największym marzeniem jest La Ruta de Los Conquistadores, czyli wieloetapówka na Kostaryce od Pacyfiku do Atlantyku.
około min czytania

Bartosz Wacławski na rowerze jeździ od dziecka. Zaczynał od „Reksia” – roweru, który połamał, chcąc dotrzymać koła starszym kolegom w wycieczkach po osiedlu. W 1993 r. kupił swojego pierwszego „górala” i od tego momentu licznik kilometrów pokonywanych na dwóch kółkach zaczął bić bardzo intensywnie.

Na rowerze bliżej natury

Rocznie pokonywał między 20 a 26 tys. km. Bardzo chętnie podróżował na rowerze po Polsce z sakwami.

Fascynowało mnie poczucie wolności, jakie daje pojazd napędzany siłą własnych mięśni oraz możliwość pochłaniania tak wielu kilometrów.

Jadąc na rowerze, czułem, że jestem bliżej otaczającej mnie natury. Byłem w stanie dostrzec więcej. Po prostu chłonąłem otoczenie – opowiada.

Później przyszedł okres, w którym skończyła się beztroska. Trzeba było pójść do pracy i na rower nie było już tyle czasu. Żeby móc pogodzić obowiązki zawodowe z pasją, zaczął dojeżdżać na rowerze do pracy. Dziś chętnie angażuje się w działalność sekcji kolarskiej.

Z Teamem PKO jestem od samych początków. Wspieram inicjatywy mające na celu zachęcić ludzi z naszego banku do aktywnego spędzania wolnego czasu. Jeśli tylko jest ku temu okazja, dzielę się swoją wiedzą i doświadczeniami – podkreśla.

Bartosz Wacławski jest członkiem sekcji kolarskiej PKO Banku Polskiego (1).jpg

Debiut w zawodach i wiadro zimnej wody na głowę

Bartosz Wacławski w zawodach kolarskich zadebiutował w 2004 r. za namową przyjaciela.

Na pierwszy maraton wybrałem się do Jeleniej Góry, a że był to okres, w którym dużo jeździłem, to wybrałem dystans Giga liczący około 100 km. Tego debiutu nie zapomnę nigdy, bo było to dla mnie wiadro zimnej wody na głowę – zaznacza na wstępie.

Zaczęło się od tego, że po przejechaniu połowy Polski, na miejscu okazało się, że zapomniałem butów do roweru. Zdobycie ich przed startem kosztowało mnie dużo stresu i cenny czas. Zanim dotarłem na linię startu, okazało się, że... maraton już ruszył. To była dla mnie historia jak z horroru pośpieszne ściągnięcie roweru z dachu i zabranie pełnego plecaka w trasę, bo nie było już czasu na przepakowanie – relacjonuje.

Na szczęście była to jednak runda honorowa, co sprawiło, że Bartoszowi Wacławskiemu udało się dogonić peleton. Trasa okazała się bardzo trudna jak na debiutanta. Choć 150 km na nizinach nie było dla niego wyzwaniem, to w górach ten przelicznik działał jakoś inaczej.

Zawody ukończyłem w połowie stawki, nie potrafiąc wykorzystać pełnego zakresu przełożeń w rowerze. Byłem potwornie zmęczony i rozczarowany wynikiem, ale mimo to połknąłem bakcyla. Tak zaczęło się pokonywanie własnych barier i przygoda z kolarstwem w górach – wspomina.

Powrót na rower po poważnym wypadku

Zimą 2010 r. Wacławski miał wypadek, w którym uszkodził korzenie nerwowe czego efektem był niedowład ręki. Rokowania nie były pozytywne, ale nie dopuszczał myśli o rezygnacji z roweru. Po długiej rehabilitacji zdołał wrócić do jazdy jednośladem!

Dziś powrót do ścigania po kontuzji uznaje za swoje największe sportowe osiągnięcie. Cieszy się też, że mimo licznych przerw oraz wieku ciągle jest w stanie zajmować miejsca na podium rozmaitych zawodów w swojej kategorii wiekowej. Najchętniej startuje w maratonach MTB.

Od zawsze pasjonowały mnie długie dystanse zwłaszcza w górach. Połączenie zmęczenia z widokami wytwarza u mnie masę endorfin. Natomiast moją ulubioną konkurencją zawsze były maratony 24h, których przejechałem w sumie osiem. Do tego jest okazja zwiedzić fantastyczne miejsca w Polsce, a czasem i poza granicami. Przy okazji bardzo dużo można się dowiedzieć o swoim organizmie, starając się poprawić to i owo – zwraca uwagę Wacławski.

Bartosz Wacławski jadąc na rowerze, czuje, że jest bliżej otaczającej go natury.jpg

Niezapmniany maraton w Libercu

Spośród maratonów 24-godzinnych najbardziej zapadły mu w pamięć zawody w Libercu.

To było jakieś 16 lat temu, kiedy tego typu maratony dopiero u nas raczkowały. Tam była to już „nasta” edycja. Szokiem była sama trasa, która okazała się typowo górska i już za dnia była trudna technicznie. Strome ścianki, kamieniste zjazdy, uskoki, podjazdy, przejazd przez strumień. Tego typu trasy widywałem u nas na maratonach MTB i nie wyobrażałem sobie, jak pokonać taką trasę w nocy – przyznaje Bartosz Wacławski.

W tamtych czasach oświetlenie było dość symboliczne, co potęgowało trudność i wrażenia jazdy w nocy. Do tego dochodziło zmęczenie. Obieranie optymalnego szlaku po ciemku stawało się niemożliwe. Nad ranem dodatkowo rozpętała się burza z gradobiciem, która złożyła namiot. Jedynym miejscem na odpoczynek był samochód. Ogólnie zawody ukończyłem daleko od podium gdzieś na 13. miejscu, ale trudności i wrażenia z trasy zostają żywe do dziś – zaznacza.

Ekstremalne doznanie podczas Rowerowego Biegu Piastów

Bartosz Wacławski bardzo lubi startować w Rowerowym Biegu Piastów w Górach Izerskich.

To podsumowanie sezonu z niesamowitą atmosferą i klimatem, a dla członków sekcji kolarskiej PKO Banku Polskiego okazja do spotkania dużej części drużyny z całego kraju. Myślę, że jak wielu startującym, najbardziej zapadła mi w pamięć edycja 2020. Przez cały tydzień poprzedzający zawody była ładna pogoda i ciepło, a w dniu startu padał deszcz i panował chłód – wspomina Wacławski.

W różnych warunkach jeździłem na rowerze, ale dawno nie przemarzłem tak jak wtedy. To było ekstremalne doznanie! W połowie trasy z zimna nie byłem w stanie już operować dłońmi, zmieniać biegów, hamować ani pewnie trzymać kierownicy. Na zjazdach nic nie widziałem ze względu na zaparowane okulary i błoto. Na mecie nie mogłem nawet odpiąć kasku – relacjonuje.

Swój najlepszy wynik w Rowerowym Biegu Piastów uzyskał rok wcześniej – w 2019 roku. Było to trzecie miejsce w jego kategorii wiekowej.

Sukces w duecie z Michałem Kwiatkowskim

Bartosz Wacławski ma wiele osiągnięć, którymi może się pochwalić. W 2018 r. wspólnie z kolegą z PKO Banku Polskiego Michałem Kwiatkowskim zajął pierwsze miejsce na podium podczas bardzo trudnego wyścigu Mazovia 24.

Zadziałała dobra strategia oraz współpraca na wysokim poziomie. Na początkowych okrążeniach nie szło mi najlepiej, mój organizm buntował się, a utrzymanie tempa kosztowało mnie bardzo dużo energii. Wtedy można było liczyć na Michała, który umiejętnie odrabiał straty – wspomina.

Po pewnym czasie wszystko wróciło do normy i mogli nie tylko prowadzić zaciętą walkę, ale wręcz wyrobić niezłą przewagę i wygrać.

Nie bez znaczenia było zaplecze w postaci pozostałych zawodników naszego Teamu PKO. Na mecie utworzyliśmy coś w rodzaju miasteczka PKO, gdzie można było liczyć na coś do zjedzenia, wsparcie techniczne oraz dobre słowo – dodaje.

Wymagający start w Bieszczadach

W 2019 r. Bartosz Wacławski wziął udział w bardzo wymagających zawodach w Mucznem w Bieszczadach, w których startowało wielu zawodowych kolarzy. Wyścig ten ukończył z bardzo dobrym wynikiem.

To były moje pierwsze zawody w tej części Polski. Mając za sobą setki maratonów, nie spodziewałem się tak trudnej trasy w tych okolicach. Organizatorzy postarali się i wycisnęli z tych terenów esencję trasy MTB. Było bardzo malowniczo technicznie i wymagająco. Do tego wszystkiego miałem wrażenie, że wraz z koleżanką z drużyny należeliśmy do nielicznej grupy amatorów w towarzystwie zawodowców – relacjonuje Wacławski.

Po starcie utrzymywałem się w pierwszej piątce i po pierwszym podjeździe wydawało mi się, że jak tak dalej pójdzie, to mogę powalczyć o miejsce na podium. Jak się okazało, grupka dopiero się rozgrzewała i gdy ja jechałem na 90 proc. możliwości, zaczęła mi odjeżdżać. Niemniej jednak, utrzymałem dość dobre tempo do końca i w efekcie ukończyłem zawody na 7. miejscu – wspomina.

Marzenie o wieloetapówce na Kostaryce

Bartosz Wacławski przyznaje, że w łączeniu treningów z życiem zawodowym pomagają mu dojazdy na rowerze do biura. A najlepszą receptą jest mieć… daleko do pracy. Wtedy łączymy przyjemne z pożytecznym.

Jadę do pracy, wracam i już mam wyjeżdżoną jakąś bazę kilometrów. Szczerze podziwiam kolegów, którzy nie mają takiej możliwości i wychodzą na treningi przed pracą około 5 rano. Staram się jeździć do pracy tak często, jak się da, choć niestety różnie z tym bywa. Jazda rowerem najbardziej ucierpiała przez pandemię i pracę zdalną. Mam nadzieję, że powoli będziemy wracać do normalności – zaznacza.

Największym marzeniem Bartosza Wacławskiego jest móc jeździć na rowerze do późnej starości. A z mniejszych marzeń? To La Ruta de Los Conquistadores czyli wieloetapówka na Kostaryce od Pacyfiku do Atlantyku.

Marek Wiśniewski